Do wydanej przez Novae Res książki przyciągnął mnie chwytliwy, nieco
kiczowaty tytuł, a potem opis, który zapowiadał stosunkowo ciekawą fabułę. O autorze
niewiele wiadomo, o samej książce też mało się mówi. Ciekawość wygrała, poza
tym erotyczna powieść współczesna powinna być spoko, czyż nie?
Tomasz Domagalski to
poszukujący własnej tożsamości, niestroniący od seksu i innych używek
dwudziestosześciolatek, który po otrzymaniu dziwnego SMS-a podejmuje nierówną
walkę z anonimowym nadawcą. Rozpoczyna się gra, która nie wskazuje na to, żeby
miała się prędko skończyć. Wiadomości, które pojawiają się coraz częściej,
kończy zawsze ten sam enigmatyczny podpis: „Em”. Bohater rozpoczyna prywatne
śledztwo – analizuje różne epizody ze swojego życia, odkrywając przed
czytelnikiem najskrytsze zakamarki własnej duszy oraz mieszającej się z
teraźniejszością przeszłości. Do samego końca próbuje zrozumieć, jak bardzo
jego egzystencja odpowiada treści pierwszej otrzymanej wiadomości: „My little
porno”.
Czyli erotyczny kryminał o
przyziemnym, ale tajemniczym i psychologicznym podłożu, z polotem próbującym
złapać za nogi Gombrowicza i Witkacego. Tak? No nie do końca. My little porno jest krótką, stonowaną i
raczej łagodną w wygłosie powieścią o facecie, który nie pamięta nic z jednej
imprezy, na której coś przeskrobał, dostaje teraz jakieś nieistotne wiadomości,
opisuje swoje życie, ma podobno problemy psychiczne, z którymi walczy, przedstawia
kilka epizodów z imprezowego życia, przyznaje się do swojego homoseksualizmu. Ostatecznie
rozwiązuje okazującą się naciąganą zagadkę esemesów, które w pewnym momencie
jakby stały się wyłącznie pretekstem do opisania życia, jakie może prowadzić
każda imprezowa osoba, która stara się też jednocześnie jako tako ogarniać
swoje życie. „Rozpoczyna się gra, która nie wskazuje na to, żeby miała się
prędko skończyć. (...) Bohater rozpoczyna prywatne śledztwo (...)”. Nie, to
raczej wycinek z życia, opisany niekiedy w sposób infantylny, sztuczny i
nierealny. I tu pojawia się pytanie — czy to zamierzone? Bo przecież, jak już
wspomniałem, tytuł wskazuje na pewnego rodzaju kicz, który dostajemy, lecz w
obliczu debiutu może to być też najzwyklejszy niski styl, który dopiero się
kształtuje, przy czym próby stylizacji mogą mieć miejsce, ale bez specjalnie
pozytywnego efektu. Czymże więc jest My
little porno?
Książka bierze rozbieg powoli,
choć ostatecznie i tak galopować nie będzie. Poznajemy głównego bohatera, który
przedstawia swoje życie prosto i wyraźnie. Próbuje świat nieco ubarwiać
poetyzacją niektórych opisów, które zdają się odstawać od całości. Potem ich na
szczęście raczej brak. Zupełnie jakby autor więcej czasu spędził nad dopieszczaniem
tylko pierwszych rozdziałów, choć efekt jest odwrotny. Potem narracja ma już
nieco inny styl.
W końcu Tomasz dostaje pierwszego
niepodpisanego esemesa. Co normalny człowiek zrobiłby w takiej sytuacji? Raczej
zbagatelizowałby sprawę, tymczasem bohaterem zaczynają targać emocje, jakby
ktoś mu groził gwałtem na ukochanej. Dla rozwoju fabuły w zupełności
wystarczyłoby pojawienie się tajemniczej wiadomości, bez tej emocjonalnej,
przejaskrawionej otoczki, która nie wygląda na stylizację, ale na przymusowe nadanie
wyższego statusu pretekstowi, na bazie którego istnieje cała powieść. To mogło
być celowe przejaskrawienie, ale i tak wypadło dość blado. Jego następstwa
przedstawione w takim świetle mogłyby pasować idealnie, tymczasem historia
zaczyna się dziać jedynie na orbicie wiadomości, przedstawiając zwykłe życie
Tomasza. Rozbite jest ono na dwie części — tę powiązaną z właściwą treścią i tę
jakby wtrąconą, zarysowującą jedynie portret psychologiczny bohatera. Ta druga
nie jest do końca wyjaśniana, bowiem przedstawiane sceny nie mają konkretnych
uzasadnień, a jednocześnie brakuje elementów z tej pierwszej części. No bo też
jak bardzo wyczerpująco można prowadzić „dochodzenie” w sprawie kilku
wiadomości?
Kuleją dialogi. Razi ich
sztuczność i nieautentyczność, jednak taki sam styl tworzy opisy, które są już
dobre. Autor wyraźnie nie ma umiejętności przelewania na papier spontanicznych słów, wymian zdań. Brak tu lekkości, ale z
drugiej strony reszta narracji zachowuje wysoki poziom, jest płynna i przekonująca.
Jej potoczność (w pozytywnym dla realnego wydźwięku sensie) sprawdza się. Lecz
niestety rozmowy są drętwe. I to jest główny problem tej książki, dla którego
nie ma żadnej obrony.
— (...) Przez dwadzieścia osiem dni śniłem w kółko ten sam koszmar. Każdej pierdolonej nocy.
—
Pamiętasz, co to było?
— Nie,
i nie chcę pamiętać.
***
Nie przeszkadzał mi nawet
brak kołdry czy dudniące chrapanie, które doprowadzało mnie do szału.
Obrony też nie ma dla błędów
logicznych i gramatycznych (oba pojawiły się nawet we fragmencie na skrzydełku
książki), licznych pleonazmów i tautologii, skrótów myślowych i rwanej narracji,
która wprowadza niekiedy dezorientację i nie pozwala do końca zrozumieć, o czym
aktualnie się czyta. Ale to bardziej wina braku dobrej redakcji i korekty niż
samego autora. Na szczęście nie sprawiło to, że książkę czytało się źle. Były
to potknięcia dość widoczne, mimo wszystko powieść Wojnarowskiego była przyjemna
w odbiorze — dość płynna, lekka, z zakończeniem, które przywołało pewnego
rodzaju sielskość. I to ono jest najlepsze. Książkę odłożyłem z poczuciem
zakończenia dobrej lektury.
Muszę też wspomnieć, że do
połowy miałem silne skojarzenie z Pokoleniem
Ikea Piotra C — dość podobny klimat, tematyka, płytkość fabularna, erotyka.
Jednak My little porno wydawało mi
się nieco lepsze. Lepsze pod względem języka i stylu, choć powieść
Wojnarowskiego nie wyjaśniała świata żadnymi szowinistycznymi teoriami, tak jak
to uczynił Piotr C., i sami oceńcie, czy to dobrze (choć znając popularność Pokolenia Ikea jest to raczej wielki
błąd).
Czym więc jest My little porno? Na pewno dobrym debiutem, z tajemniczym
wydźwiękiem, który zapowiada możliwe dobre kolejne książki tego autora, których
jestem ciekaw. Tymczasem debiut jest raczej lekką lekturą na dwa wieczory,
która sprawia przyjemność, wciąga, ale specjalnie nie zaskakuje. Fajerwerków
brak, ale jest dość satysfakcjonujący czytelniczy orgazm. I czekam na więcej, My little porno oceniając na 6/10.
***
Na uwagę zasługują też dobre
ilustracje Anny Sowińskiej, będące bardzo przyjemnym dodatkiem. Okładka —
również Sowińskiej — jest dość dobra, choć nie powala. Kompatybilna z treścią.
Korekta i redakcja zawiodły. Oprócz wspomnianych już błędów jest też sporo
ortograficznych i interpunkcyjnych, niekiedy też dialogi są źle zapisane. Tragedii
nie ma, ale mogłoby być lepiej przy uważniejszej pracy nad tekstem.
Autor: Łukasz Wojnarowski
Tytuł: My little porno
Wydawnictwo: Novae Res
Miejsce i rok wydania: Gdynia 2017
Ilość stron: 232
Okładka: Anna Sowińska
Cena: 29,00 zł
Za książkę dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz