niedziela, 25 marca 2018

Witold Gombrowicz, Dziennik 1953-1969



Dziennik od 1953 r. ukazywał się w paryskim magazynie „Kultura” aż do śmierci Gombrowicza w 1969. Autor, mieszkający wtedy w Argentynie, pisał go specjalnie dla tego paryskiego magazynu. Jeszcze nie był twórcą rozpoznawalnym, a jak sam twierdził „Dziennik kupuje się dlatego, że autor jest sławny. A ja dziennik pisałem, żeby stać się sławny”.


Dziennik Gombrowicza prezentuje przede wszystkim przemyślenia i myśli filozoficzne, dotyczące głównie literatury — jego lub innych autorów, a jeśli samego Gombrowicza, to autor przytacza liczne anegdoty i swoiste opracowania związane z konkretnymi utworami czy sytuacje, recenzje, reakcje, wywołane przez jego twórczość. Rzadziej opisuje swoją codzienność, ale i ona ma swoje miejsce w opowieściach Gombrowicza.

Z Dziennika wyłania się pewna główna myśl, dominująca nad większością sytuacji — autor pragnie dociec, czym właściwie jest jego „Ja”, próbuję udowodnić, że jest prawdziwym twórcą, którego słowa mają znaczenie, który robi coś dla walki o dobrą literaturę — literaturę suwerenną. I zastanawia się, czy też na pewno taka jest jego twórczość — czy jest formą poznania.  Nie ma pewności, czy przywoływana przez niego ironia biegu rzeczy marginalizuje literaturę i czy on też się temu poddaje. Stara się jednak śmiać z tego, że życie nie ma większego sensu, że nie można tego sensu ustanowić, bo sam stara się żyć inteligentnie i ambitnie.  


Gombrowicz prezentuje się w Dzienniku wciąż w podobny sposób — ujawnia swoje myśli, nawiązujące do jego twórczości, wydarzeń, których był świadkiem lub dalekim obserwatorem, czy też snute są one bez konkretnego powodu. Dlatego najlepszym opisem Dziennika są same jego fragmenty, które najdobitniej oddają sens monologów Gombrowicza.

Autor zaczyna od słów: „Poniedziałek Ja. Wtorek Ja. Środa Ja. Czwartek Ja. Piątek” — i tu zaczyna się już właściwa opowieść, w której, jak autor sam wskazuje, to on będzie głównym punktem zaczepienia, czy raczej — istoty owego „Ja” będzie się doszukiwał.

Gombrowicz przebywa na emigracji i czegokolwiek o kraju dowiaduje się z gazet. Pisze: „Czytam te polskie gazety jak opowieść o kimś doskonale i blisko znanym, kto jednak nagle wyjechał, na przykład do Australii i tam doświadcza dziwnych przygód”.

W pewnym momencie próbuje wyjaśnić też sens swojego Dziennika: „Piszę ten dziennik z niechęcią. Jego nieszczerość męczy mnie. Dla kogo piszę? Jeśli dla siebie, dlaczego to idzie do druku? A jeśli dla czytelnika, dlaczego udaję, że rozmawiam ze sobą? Mówisz do siebie tak, żeby cię inni słyszeli?”. Zadaje więc istotne pytanie o sztukę: czy tworzy się ją dla samego siebie, czy dla odbiorców.

Na początku Dziennika z roku 1953 Gombrowicz przytacza ciekawą sytuację, w której patrioci na emigracji wysławiają polski naród, radując się, bo Polacy wydali Szopena i mają Curie-Skłodowską. Autor zaznacza, że jego stosunek do tego typu spraw jest zgoła odmienny. Skomentował to w ten sposób: „Ale tak rzeczy się mają, Szopen i Mickiewicz służą wam tylko do uwypuklania waszej małostkowości — gdyż wy z naiwnością dzieci potrząsacie przed nosem znudzonej zagranicy tymi polonezami po to jedynie, aby wzmocnić nadwątlone poczucie własnej wartości i dodać sobie znaczenia. Jesteście jak biedak, który chwali się, że jego babka miała folwark i bywała w Paryżu. Jesteście ubogimi krewnymi świata, którzy usiłują imponować sobie i innym”.

„Nie, nie jesteśmy bezpośrednimi spadkobiercami ani wielkości przeszłej ani małości — ani rozumu, an głupoty — ani cnoty, ani grzechu — i każdy za siebie jest odpowiedzialny, każdy jest sobą”. Wyraźnie więcej tu jest pokazany stosunek Gombrowicza do emigrantów — czy samych Polaków żyjących w kraju — którzy próbują się wywyższać czy chociażby pocieszać za sprawą sławnych, ważnych osób, czego on nie akceptuje.

Gombrowicz snuje też rozważania na temat kondycji sztuki, wartości literatury i powinności samego twórcy. Twierdzi chociażby, że: „Literatura jest damą surowych obyczajów i nie należy podszczypywać jej po kątach. Cechą literatury jest ostrość. Nawet ta literatura, która dobrodusznie uśmiecha się do czytelnika, jest wynikiem ostrego, twardego rozwoju twórcy”. Albo: „Oszczędzilibyśmy sobie wiele rozczarowań nie nazywając <pisarzem> każdego, kto potrafi <pisać>”. „Sztuka prawdziwie ambitna (...) musi wyprzedzić swój czas, być sztuką jutra”.

Komentuje także dokonania innych autorów. Wspomina chociażby Miłosza, którego „Zniewolony umysł” czytał podczas podróży po Ameryce i który go zachwyciła. Sam Miłosz go zachwycił, co skomentował słowami „Miłosz jest pierwszorzędną siłą”. Wychodząc z tych rozważań doszedł do komentarza nad literaturą przedwojenną, która według niego w głównej mierze była imitacją literatury. Dostrzegał pewne zakłamania w wydźwiękach literatury, której autentycznym twórcą uważał samego siebie. Aczkolwiek właśnie Miłosza niekiedy wychwalał w sposób, jakby stawiał go na równi ze sobą. Przy czym obaj znali się, prowadzili korespondencję, Miłosz komentował chociażby jego „Trans-atlantyk”.

Witold Gombrowicz i Czesław Miłosz

Komentuje też „Wesele” Wyspiańskiego i jego samego: "Nuda tych dramatów... I któż rozumiał coś z ich liturgii. Wyspiański jest jednym z największych wstydów naszych, gdyż nigdy nasz podziw nie rodził się w podobnej próżni, oklaski, hołdy, wzruszenia nasze w tym teatrze nie miały nic wspólnego z nami”.

Mówiąc też o artykule Lechonia dochodzi do następującego wniosku: „Wywody te zmierzają jeszcze raz do wykazania, że równi jesteśmy najlepszym literaturom światowym, ale zapomniani i niedoceniani!”. Dalej ogólnie kończy myśl: „porównać Mickiewicza z Dantem lub Szekspirem, to porównywać owoc z konfiturą, (...) pole i wioskę z katedrą lub miastem”.

Gombrowicz porusza też kwestie społeczne — pisze o komunizmie, wierze, komunizmie jako wierze dla głupców, bo wierzących w partię. Czasem zadanie pytania o wiarę jako taką — nie pyta, w jakiego Boga się wierzy, ale jakim chce się być człowiekiem.

Opisuje sceny wyjęte z życia: z jednej strony wspomina śmierć i pogrzeb kolegi z pracy, z drugiej natomiast pisze o nietrafionym zakupie butów, o którym mówi: „Kupiłem parę bucików żółtych, które okazały się za ciasne. Wróciłem więc do sklepu i wymieniłem tę parę na inną, tego samego fasonu i numeru i w ogóle identyczną pod każdym względem, która okazała się równie ciasna. Bywa, iż sobą zdumiewam siebie”.

Opowiada o swoich innych przyziemnych problemach, np.: „Jestem skazany na czytanie tych tylko książek, które mi wpadną w rękę, ponieważ nie stać mnie na kupowanie — zgrzytam zębami widząc osoby z przemysłu i handlu fundujące sobie biblioteki dla ozdoby gabinetu, podczas gdy ja nie mam dostępu do utworów, które w nieco inny sposób są mi potrzebne”. Czyli  poza tym, że Gombrowicz w Argentynie był osobą nierozpoznawalną, to do tego żył biednie i musiał często liczyć na pomoc innych.

W innych momentach np. opisuje, że bywa również osobą ironizującą życie, sprawiającą, że istnieje śmiech i humor. „Przed kilku laty ogłosiłem się hrabią w kawiarni Rex, dokąd chodzę co wieczór, i przez dłuższy czas wołano mnie do telefonu <conde Gombrowicz>” (przy czym słowo „conde” w pewien sposób oznacza tytuł szlachecki).

Na podobnych rozważaniach mijają lata, które opisuje i prezentuje na łamach „Kultury”. Często jego rozważania przybierają kształt polemiki z krytykami, dyskusji z czytelnikami czy felietonu krytycznego. I tak np. w 1957 roku napisał: „W uzupełnieniu polemiki z krytykami: Po pierwsze: niech wybiją sobie z głowy, że jestem wrogiem <międzyludzkości> (...). Ja muszę się buntować, bo to mnie deformuje — ale wiem, że to nieuniknione. Tak być powinno. (...) Po drugie. — Istnieją dwa porządku: ludzki i nieludzki. Świat jest absurdem i potwornością dla naszej nieziszczalnej potrzeby sensu, sprawiedliwości, miłości. Prosta myśl. Niewątpliwa. Nie róbcie ze mnie taniego demona. Ja będę po stronie porządku ludzkiego (i nawet po stronie Boga, choć nie wierzę), aż do końca moich dni, także umierając”.

Gombrowicz z jednej strony prezentując powagę, z drugiej tworzy autoironię i sarkazm, który kreując nieprawdziwe obrazy, wpływa na ludzi, którzy nie są z jego otoczenia. Duży wydźwięk miało chociażby jego opisanie willi, którą jakoby kupił, czy Mulatki Rosy, z którą podobno ma dziecko i szuka dla niego imienia przez kilka odcinków Dziennika. Wywołało to chociażby reakcję Józefa Mackiewicza, który na łamach „Wiadomości” opublikował krytyczny wiersz, dowodzący jakoby upadek kultury i zbiorowej kapitulacji ludzi Zachodu, aczkolwiek czytelnicy, jak zauważa późniejszy wydawca Dziennika, raczej się na willę i Rosę nie nabrali, bo dostrzegali, że Gombrowiczowi chodziło o swoiste przełamanie stereotypu twórcy-patrioty. Chociażby po to, by podkreślić swój sprzeciw wobec literatury narodowościowej, co podkreśla również słowami: „Polska i Polacy — to musi zostać rozebrane do naga, przynajmniej w sztuce”, czy „Literatura polska nie tylko jako chwała narodowa, ale też jako klęska”.


Gombrowicz daje komentarze do odbioru Ferdydurki w kraju, tworzy swoisty program artystyczny, utworzony z licznych myśli i niemalże programowych postulatów. Tworzy chociażby pewną teorię formy: „W zetknięciu związku człowieka z drugim człowiekiem rodzi się Forma: nieautentyczność, fałsz, sztuczność, deformacja, wewnętrzne rozdarcie człowieka, degradacja człowieka przez formę”. W oparciu o Ferdydurkę stwierdza chociażby, że: Człowiek stwarzany jest przez formę, ale też zarazem jest jej twórcą i producentem, forma człowieka degraduje, bowiem ten zawsze jest „niedo” — niedokształcony, niedojrzały. Człowiek jest zakochany w niedojrzałości, dynamizowany ludźmi, nimi wywyższony i spotęgowany.

W Dzienniku można znaleźć wiele myśli, które wyodrębnione mogą istnieć jako poradnikowe sentencje lub artystyczne prawdy. Gombrowicz formułuje myśli typu: „Literatura niepoważna próbuje rozwiązać problemy egzystencjalne. Literatura poważna je stawia” albo „Pisarz i dzieło są czymś mieniącym się i nieuchwytnym, dopiero czytelnik utrwala je w jakimś określonym i naczelnym sensie”.

Wraz z kolejnymi odcinkami Dzienników, popularność Gombrowicza rosła. On to zauważa, lecz jednocześnie stara się zachować rezerwę.

W pewnym momencie dużo uwag poświęca malarstwu. W ’53 roku mówi: „Nie wierzę w malarstwo. (...) Arcydzieła liczone na tuziny przestają być arcydziełami”. Prace oryginalne zrównuje pod względem wartości z kopiami. W ’57 roku wraca do tego tematu, ubolewając nad tym, że sztuka jest męcząca poprzez swą zbytnią materialność, twierdzi, że pędzel jest instrumentem nieudolnym, bo nie jest w stanie oddać aspektu plastycznego świata, bo świat to forma w ruchu. Ostatecznie degraduje malarstwo jako sztukę samą w sobie: „Obrazy stały się objawicielskie, ponieważ ludzkość zaczęła doszukiwać się w nich objawienia — wtedy rażące ubóstwo tej sztuki zagrało głębią i bogactwem”. Nie uznaje więc malarstwa (choć twierdził też, że nie wierzy w muzykę), bo to jest przekłamane, jest tworem, który jest nieautentyczny. Wydaje się jednak, że można się w tym doszukiwać frustracji wywołanej większą popularnością obrazu od słowa, które jest dziełem bardziej duchowym niż materialnym.

Potem podobnych rozważaniach powraca do tematów codziennych. Pisze o swych kontaktach z miejscowymi literatami, swoim zamiłowaniu do życia kawiarnianego, zwracam uwagę na swoje problemy zdrowotne, starzenie się — w ’68 miał zawał serca, po którym wciąż pisał, lecz wygląd rękopisów zdradzał, że był wtedy w dość ciężkim stanie. Ostatecznie zabiła go astma, na którą chorował całe życie. Warto tu przytoczyć słowa Rity Gombrowicz, z którą ożenił się na pół roku przed śmiercią: „W ciągu dwóch ostatnich dni miał ataki astmy, był bardzo słaby. Na godzinę przed śmiercią dałam mu malin, które zjadł z przyjemnością. Poprosił mnie o kieliszek burgunda i powiedział, że jeden łyk go upił. Zasnął”.

W Argentynie przebywał do ’63 roku. W latach 63-65 mieszkał w Berlinie, a potem, już do końca życia, we Francji. W tym czasie pisze m.in. o Kafce jako o „rozpoetyzowanym prozaiku”, o Schulzu, Witkacym, o tym, że dzięki Jeleńskiemu jego utwory zostały wydane w kolejnych językach.

Przed wyjazdem do Berlina, do którego zaproszenie na rok dostał od Fundacji Forda, pisze o fazach pobytu w Argentynie: 1. Faza nędzy, bohemy i beztroski. 2. Faza 7,5 roku pracy w banku i życia urzędniczego. 3. Faza skromnego, ale niezależnego życia przy wzroście literackiego prestiżu. Co podsumowuje w sposób nader ciekawy: „W 61 roku życia osiągnąłem to, co normalny człowiek zdobywa koło trzydziestki: życie rodzinne, mieszkanie, pieska, kotka, wygody. A też niewątpliwie (wszystko o tym świadczy) stałem się <pisarzem>”.

Opowiada o swojej powieści Kosmos, o tym, że Dziennik jest w Polsce książką zakazaną. W ogóle twórczość Gombrowicza jest przemilczana, a nawet szkalowana, tak samo jak sama postać autora, nad czym ten ubolewa, ale nic nie może na to poradzić. Pisze jedynie: „Można się zgadzać lub nie zgadzać ze mną, ale z pewnością należę do najszczerszych pisarzy w polskiej literaturze. Wszystko o mnie się wie, choćby z mojego dziennika”.

Do samego końca komentuje literaturę, sztukę w ogóle, czyta, pisze, odbiera krytykę i reaguje na nią — twierdzi że jest niższy od wielkich twórców dlatego, że ci są wielcy, ale on również jest od nich wyższy, bo jest późniejszy, na wyższym szczeblu rozwoju. Prezentuje swoje poglądy i filozofię artystyczną. Znów powraca do zagadnienia formy: „Problem Formy, człowiek jako producent formy, człowiek jak niewolnik form, ujęcie Formy Międzyludzkiej jako nadrzędnej siły stwarzającej, człowiek nieautentyczny — tym zawsze pisałem, tym się przejmowałem, to wydobywałem”.

Zauważa przykrą tendencję literatury i problem jego czasów — „Im mądrzej, tym głupiej”.

Pod koniec ostatniego opisywanego roku mówi, że nie wie, co ma pisać. Potem ma pierwszy zawał serca. Co komentuje w następujący sposób: „Nie umarłem, ale jednak coś mnie zostało dotknięte śmiercią — tamto sprzed choroby jest jakby za murem. Powstała nowa trudność pomiędzy mną a przeszłością”. Miesiąc później wziął ślub z Ritą Labrosse, młodszą od siebie o trzydzieści lat kobietą. O tym i o wkroczeniu armii sowieckiej do Czechosłowacji pisze jako ostatnim.


Dziennik komentuje Jan Błoński. Pisze, że Gombrowicz rozprawia się w nim z mitami polskości i pompatycznym patriotyzmem. Krytykuje instytucje podtrzymujące taką polskość, m.in. Kościół, który reprezentuje sobą prostą ludową religijność, która nie może odrzucić narodowej formy i nawoływać do rozumienia siebie jako człowieka, o co natomiast postuluje Gombrowicz.

Błoński twierdzi, że Gombrowicz o własnej twórczości wyraża się z sarkazmem, mówiąc, że pisanie nie jest niczym innym tylko walką, jaką toczy artysta z ludźmi o własną wybitność. I toczy tę walkę, przyjmując postawę obronną i napastliwą.

Mówi, że wzięły się Dzienniki może z potrzeby autoanalizy, może z braku odpowiedzi na własne zwątpienie czy na zwątpienie w naród, któremu mimo wszystko chce pomóc. Przy czym chętnie obnaża fałsz i dwuznaczność, dodatkowo złośliwie odkrywając ułomności i braki.

Przeżywając wiele życiowych trudów, zahamowań i zwątpień pisarskich Gombrowicz studiuje życie. I może stąd właśnie wzięła się potrzeba zapisywania i analizowania swoich spostrzeżeń.


Opracował: Maciej Kaźmierczak



Bibliografia:

Gombrowicz Witold, Dziennik 1953-1956, Wyd. Literackie, Kraków 1986, wyd. 2.
Gombrowicz Witold, Dziennik 1957-1961, Wyd. Literackie, Kraków 1986, wyd. 1.
Gombrowicz Witold, Dziennik 1961-1966, Wyd. Literackie, Kraków 1986, wyd. 2.
Gombrowicz Witold, Dziennik1967-1969, Wyd. Literackie, Kraków 1992, wyd. 1.
Błoński Jan, Forma, śmiech i rzeczy ostateczne: studia o Gombrowiczu, Wyd. Universitas, Kraków 2003.



Tagi: opracowanie, streszczenie, dziennik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz