Dziennik od 1953 r. ukazywał się
w paryskim magazynie „Kultura” aż do śmierci Gombrowicza w 1969. Autor,
mieszkający wtedy w Argentynie, pisał go specjalnie dla tego paryskiego magazynu.
Jeszcze nie był twórcą rozpoznawalnym, a jak sam twierdził „Dziennik kupuje się
dlatego, że autor jest sławny. A ja dziennik pisałem, żeby stać się sławny”.
Dziennik Gombrowicza prezentuje przede
wszystkim przemyślenia i myśli filozoficzne, dotyczące głównie literatury — jego
lub innych autorów, a jeśli samego Gombrowicza, to autor przytacza liczne
anegdoty i swoiste opracowania związane z konkretnymi utworami czy sytuacje,
recenzje, reakcje, wywołane przez jego twórczość. Rzadziej opisuje swoją
codzienność, ale i ona ma swoje miejsce w opowieściach Gombrowicza.
Z Dziennika wyłania się pewna główna myśl,
dominująca nad większością sytuacji — autor pragnie dociec, czym właściwie jest
jego „Ja”, próbuję udowodnić, że jest prawdziwym twórcą, którego słowa mają znaczenie,
który robi coś dla walki o dobrą literaturę — literaturę suwerenną. I
zastanawia się, czy też na pewno taka jest jego twórczość — czy jest formą
poznania. Nie ma pewności, czy
przywoływana przez niego ironia biegu rzeczy marginalizuje literaturę i czy on
też się temu poddaje. Stara się jednak śmiać z tego, że życie nie ma większego
sensu, że nie można tego sensu ustanowić, bo sam stara się żyć inteligentnie i
ambitnie.
Gombrowicz
prezentuje się w Dzienniku wciąż w
podobny sposób — ujawnia swoje myśli, nawiązujące do jego twórczości, wydarzeń,
których był świadkiem lub dalekim obserwatorem, czy też snute są one bez
konkretnego powodu. Dlatego najlepszym opisem Dziennika są same jego fragmenty, które najdobitniej oddają sens
monologów Gombrowicza.
Autor
zaczyna od słów: „Poniedziałek Ja. Wtorek Ja. Środa Ja. Czwartek Ja. Piątek” —
i tu zaczyna się już właściwa opowieść, w której, jak autor sam wskazuje, to on
będzie głównym punktem zaczepienia, czy raczej — istoty owego „Ja” będzie się
doszukiwał.
Gombrowicz
przebywa na emigracji i czegokolwiek o kraju dowiaduje się z gazet. Pisze:
„Czytam te polskie gazety jak opowieść o kimś doskonale i blisko znanym, kto
jednak nagle wyjechał, na przykład do Australii i tam doświadcza dziwnych
przygód”.
W pewnym
momencie próbuje wyjaśnić też sens swojego Dziennika:
„Piszę ten dziennik z niechęcią. Jego nieszczerość męczy mnie. Dla kogo piszę?
Jeśli dla siebie, dlaczego to idzie do druku? A jeśli dla czytelnika, dlaczego
udaję, że rozmawiam ze sobą? Mówisz do siebie tak, żeby cię inni słyszeli?”.
Zadaje więc istotne pytanie o sztukę: czy tworzy się ją dla samego siebie, czy
dla odbiorców.
Na
początku Dziennika z roku 1953 Gombrowicz
przytacza ciekawą sytuację, w której patrioci na emigracji wysławiają polski
naród, radując się, bo Polacy wydali Szopena i mają Curie-Skłodowską. Autor
zaznacza, że jego stosunek do tego typu spraw jest zgoła odmienny. Skomentował
to w ten sposób: „Ale tak rzeczy się mają, Szopen i Mickiewicz służą wam tylko
do uwypuklania waszej małostkowości — gdyż wy z naiwnością dzieci potrząsacie
przed nosem znudzonej zagranicy tymi polonezami po to jedynie, aby wzmocnić
nadwątlone poczucie własnej wartości i dodać sobie znaczenia. Jesteście jak
biedak, który chwali się, że jego babka miała folwark i bywała w Paryżu.
Jesteście ubogimi krewnymi świata, którzy usiłują imponować sobie i innym”.
„Nie,
nie jesteśmy bezpośrednimi spadkobiercami ani wielkości przeszłej ani małości —
ani rozumu, an głupoty — ani cnoty, ani grzechu — i każdy za siebie jest
odpowiedzialny, każdy jest sobą”. Wyraźnie więcej tu jest pokazany stosunek
Gombrowicza do emigrantów — czy samych Polaków żyjących w kraju — którzy
próbują się wywyższać czy chociażby pocieszać za sprawą sławnych, ważnych osób,
czego on nie akceptuje.
Gombrowicz
snuje też rozważania na temat kondycji sztuki, wartości literatury i powinności
samego twórcy. Twierdzi chociażby, że: „Literatura jest damą surowych obyczajów
i nie należy podszczypywać jej po kątach. Cechą literatury jest ostrość. Nawet
ta literatura, która dobrodusznie uśmiecha się do czytelnika, jest wynikiem
ostrego, twardego rozwoju twórcy”. Albo: „Oszczędzilibyśmy sobie wiele rozczarowań
nie nazywając <pisarzem> każdego, kto potrafi <pisać>”. „Sztuka
prawdziwie ambitna (...) musi wyprzedzić swój czas, być sztuką jutra”.
Komentuje
także dokonania innych autorów. Wspomina chociażby Miłosza, którego „Zniewolony
umysł” czytał podczas podróży po Ameryce i który go zachwyciła. Sam Miłosz go
zachwycił, co skomentował słowami „Miłosz jest pierwszorzędną siłą”. Wychodząc
z tych rozważań doszedł do komentarza nad literaturą przedwojenną, która według
niego w głównej mierze była imitacją literatury. Dostrzegał pewne zakłamania w
wydźwiękach literatury, której autentycznym twórcą uważał samego siebie. Aczkolwiek
właśnie Miłosza niekiedy wychwalał w sposób, jakby stawiał go na równi ze sobą.
Przy czym obaj znali się, prowadzili korespondencję, Miłosz komentował chociażby
jego „Trans-atlantyk”.
Witold Gombrowicz i Czesław Miłosz |
Komentuje
też „Wesele” Wyspiańskiego i jego samego: "Nuda tych dramatów... I któż
rozumiał coś z ich liturgii. Wyspiański jest jednym z największych wstydów
naszych, gdyż nigdy nasz podziw nie rodził się w podobnej próżni, oklaski,
hołdy, wzruszenia nasze w tym teatrze nie miały nic wspólnego z nami”.
Mówiąc też
o artykule Lechonia dochodzi do następującego wniosku: „Wywody te zmierzają
jeszcze raz do wykazania, że równi jesteśmy najlepszym literaturom światowym, ale
zapomniani i niedoceniani!”. Dalej ogólnie kończy myśl: „porównać Mickiewicza z
Dantem lub Szekspirem, to porównywać owoc z konfiturą, (...) pole i wioskę z
katedrą lub miastem”.
Gombrowicz
porusza też kwestie społeczne — pisze o komunizmie, wierze, komunizmie jako
wierze dla głupców, bo wierzących w partię. Czasem zadanie pytania o wiarę jako
taką — nie pyta, w jakiego Boga się wierzy, ale jakim chce się być człowiekiem.
Opisuje
sceny wyjęte z życia: z jednej strony wspomina śmierć i pogrzeb kolegi z pracy,
z drugiej natomiast pisze o nietrafionym zakupie butów, o którym mówi: „Kupiłem
parę bucików żółtych, które okazały się za ciasne. Wróciłem więc do sklepu i
wymieniłem tę parę na inną, tego samego fasonu i numeru i w ogóle identyczną
pod każdym względem, która okazała się równie ciasna. Bywa, iż sobą zdumiewam
siebie”.
Opowiada
o swoich innych przyziemnych problemach, np.: „Jestem skazany na czytanie tych
tylko książek, które mi wpadną w rękę, ponieważ nie stać mnie na kupowanie —
zgrzytam zębami widząc osoby z przemysłu i handlu fundujące sobie biblioteki
dla ozdoby gabinetu, podczas gdy ja nie mam dostępu do utworów, które w nieco
inny sposób są mi potrzebne”. Czyli poza
tym, że Gombrowicz w Argentynie był osobą nierozpoznawalną, to do tego żył
biednie i musiał często liczyć na pomoc innych.
W
innych momentach np. opisuje, że bywa również osobą ironizującą życie,
sprawiającą, że istnieje śmiech i humor. „Przed kilku laty ogłosiłem się hrabią
w kawiarni Rex, dokąd chodzę co wieczór, i przez dłuższy czas wołano mnie do
telefonu <conde Gombrowicz>” (przy czym słowo „conde” w pewien sposób oznacza
tytuł szlachecki).
Na
podobnych rozważaniach mijają lata, które opisuje i prezentuje na łamach
„Kultury”. Często jego rozważania przybierają kształt polemiki z krytykami,
dyskusji z czytelnikami czy felietonu krytycznego. I tak np. w 1957 roku
napisał: „W uzupełnieniu polemiki z krytykami: Po pierwsze: niech wybiją sobie
z głowy, że jestem wrogiem <międzyludzkości> (...). Ja muszę się
buntować, bo to mnie deformuje — ale wiem, że to nieuniknione. Tak być powinno.
(...) Po drugie. — Istnieją dwa porządku: ludzki i nieludzki. Świat jest
absurdem i potwornością dla naszej nieziszczalnej potrzeby sensu,
sprawiedliwości, miłości. Prosta myśl. Niewątpliwa. Nie róbcie ze mnie taniego
demona. Ja będę po stronie porządku ludzkiego (i nawet po stronie Boga, choć nie
wierzę), aż do końca moich dni, także umierając”.
Gombrowicz
z jednej strony prezentując powagę, z drugiej tworzy autoironię i sarkazm,
który kreując nieprawdziwe obrazy, wpływa na ludzi, którzy nie są z jego
otoczenia. Duży wydźwięk miało chociażby jego opisanie willi, którą jakoby
kupił, czy Mulatki Rosy, z którą podobno ma dziecko i szuka dla niego imienia
przez kilka odcinków Dziennika.
Wywołało to chociażby reakcję Józefa Mackiewicza, który na łamach „Wiadomości”
opublikował krytyczny wiersz, dowodzący jakoby upadek kultury i zbiorowej
kapitulacji ludzi Zachodu, aczkolwiek czytelnicy, jak zauważa późniejszy wydawca
Dziennika, raczej się na willę i Rosę
nie nabrali, bo dostrzegali, że Gombrowiczowi chodziło o swoiste przełamanie
stereotypu twórcy-patrioty. Chociażby po to, by podkreślić swój sprzeciw wobec
literatury narodowościowej, co podkreśla również słowami: „Polska i Polacy — to
musi zostać rozebrane do naga, przynajmniej w sztuce”, czy „Literatura polska
nie tylko jako chwała narodowa, ale też jako klęska”.
Gombrowicz
daje komentarze do odbioru Ferdydurki w kraju, tworzy swoisty program
artystyczny, utworzony z licznych myśli i niemalże programowych postulatów. Tworzy
chociażby pewną teorię formy: „W zetknięciu związku człowieka z drugim
człowiekiem rodzi się Forma: nieautentyczność, fałsz, sztuczność, deformacja,
wewnętrzne rozdarcie człowieka, degradacja człowieka przez formę”. W oparciu o
Ferdydurkę stwierdza chociażby, że: Człowiek stwarzany jest przez formę, ale
też zarazem jest jej twórcą i producentem, forma człowieka degraduje, bowiem
ten zawsze jest „niedo” — niedokształcony, niedojrzały. Człowiek jest zakochany
w niedojrzałości, dynamizowany ludźmi, nimi wywyższony i spotęgowany.
W Dzienniku można znaleźć wiele myśli,
które wyodrębnione mogą istnieć jako poradnikowe sentencje lub artystyczne
prawdy. Gombrowicz formułuje myśli typu: „Literatura niepoważna próbuje
rozwiązać problemy egzystencjalne. Literatura poważna je stawia” albo „Pisarz i
dzieło są czymś mieniącym się i nieuchwytnym, dopiero czytelnik utrwala je w
jakimś określonym i naczelnym sensie”.
Wraz z
kolejnymi odcinkami Dzienników,
popularność Gombrowicza rosła. On to zauważa, lecz jednocześnie stara się
zachować rezerwę.
W
pewnym momencie dużo uwag poświęca malarstwu. W ’53 roku mówi: „Nie wierzę w
malarstwo. (...) Arcydzieła liczone na tuziny przestają być arcydziełami”.
Prace oryginalne zrównuje pod względem wartości z kopiami. W ’57 roku wraca do
tego tematu, ubolewając nad tym, że sztuka jest męcząca poprzez swą zbytnią
materialność, twierdzi, że pędzel jest instrumentem nieudolnym, bo nie jest w
stanie oddać aspektu plastycznego świata, bo świat to forma w ruchu.
Ostatecznie degraduje malarstwo jako sztukę samą w sobie: „Obrazy stały się
objawicielskie, ponieważ ludzkość zaczęła doszukiwać się w nich objawienia —
wtedy rażące ubóstwo tej sztuki zagrało głębią i bogactwem”. Nie uznaje więc
malarstwa (choć twierdził też, że nie wierzy w muzykę), bo to jest przekłamane,
jest tworem, który jest nieautentyczny. Wydaje się jednak, że można się w tym
doszukiwać frustracji wywołanej większą popularnością obrazu od słowa, które
jest dziełem bardziej duchowym niż materialnym.
Potem
podobnych rozważaniach powraca do tematów codziennych. Pisze o swych kontaktach
z miejscowymi literatami, swoim zamiłowaniu do życia kawiarnianego, zwracam
uwagę na swoje problemy zdrowotne, starzenie się — w ’68 miał zawał serca, po
którym wciąż pisał, lecz wygląd rękopisów zdradzał, że był wtedy w dość ciężkim
stanie. Ostatecznie zabiła go astma, na którą chorował całe życie. Warto tu
przytoczyć słowa Rity Gombrowicz, z którą ożenił się na pół roku przed
śmiercią: „W ciągu
dwóch ostatnich dni miał ataki astmy, był bardzo słaby. Na godzinę przed
śmiercią dałam mu malin, które zjadł z przyjemnością. Poprosił mnie
o kieliszek burgunda i powiedział, że jeden łyk go upił. Zasnął”.
W Argentynie
przebywał do ’63 roku. W latach 63-65 mieszkał w Berlinie, a potem, już do
końca życia, we Francji. W tym czasie pisze m.in. o Kafce jako o
„rozpoetyzowanym prozaiku”, o Schulzu, Witkacym, o tym, że dzięki Jeleńskiemu
jego utwory zostały wydane w kolejnych językach.
Przed wyjazdem do
Berlina, do którego zaproszenie na rok dostał od Fundacji Forda, pisze o fazach
pobytu w Argentynie: 1. Faza nędzy, bohemy i beztroski. 2. Faza 7,5 roku pracy
w banku i życia urzędniczego. 3. Faza skromnego, ale niezależnego życia przy
wzroście literackiego prestiżu. Co podsumowuje w sposób nader ciekawy: „W 61
roku życia osiągnąłem to, co normalny człowiek zdobywa koło trzydziestki: życie
rodzinne, mieszkanie, pieska, kotka, wygody. A też niewątpliwie (wszystko o tym
świadczy) stałem się <pisarzem>”.
Opowiada o swojej
powieści Kosmos, o tym, że Dziennik jest w Polsce książką zakazaną.
W ogóle twórczość Gombrowicza jest przemilczana, a nawet szkalowana, tak samo
jak sama postać autora, nad czym ten ubolewa, ale nic nie może na to poradzić.
Pisze jedynie: „Można się zgadzać lub nie zgadzać ze mną, ale z pewnością
należę do najszczerszych pisarzy w polskiej literaturze. Wszystko o mnie się
wie, choćby z mojego dziennika”.
Do samego końca
komentuje literaturę, sztukę w ogóle, czyta, pisze, odbiera krytykę i reaguje
na nią — twierdzi że jest niższy od wielkich twórców dlatego, że ci są wielcy,
ale on również jest od nich wyższy, bo jest późniejszy, na wyższym szczeblu
rozwoju. Prezentuje swoje poglądy i filozofię artystyczną. Znów powraca do
zagadnienia formy: „Problem Formy, człowiek jako producent formy, człowiek jak
niewolnik form, ujęcie Formy Międzyludzkiej jako nadrzędnej siły stwarzającej,
człowiek nieautentyczny — tym zawsze pisałem, tym się przejmowałem, to
wydobywałem”.
Zauważa przykrą
tendencję literatury i problem jego czasów — „Im mądrzej, tym głupiej”.
Pod koniec
ostatniego opisywanego roku mówi, że nie wie, co ma pisać. Potem ma pierwszy
zawał serca. Co komentuje w następujący sposób: „Nie umarłem, ale jednak coś
mnie zostało dotknięte śmiercią — tamto sprzed choroby jest jakby za murem.
Powstała nowa trudność pomiędzy mną a przeszłością”. Miesiąc później wziął ślub
z Ritą Labrosse, młodszą od siebie o trzydzieści lat kobietą. O tym i o
wkroczeniu armii sowieckiej do Czechosłowacji pisze jako ostatnim.
Dziennik komentuje
Jan Błoński. Pisze, że Gombrowicz rozprawia się w nim z mitami polskości i
pompatycznym patriotyzmem. Krytykuje instytucje podtrzymujące taką polskość,
m.in. Kościół, który reprezentuje sobą prostą ludową religijność, która nie
może odrzucić narodowej formy i nawoływać do rozumienia siebie jako człowieka,
o co natomiast postuluje Gombrowicz.
Błoński twierdzi, że
Gombrowicz o własnej twórczości wyraża się z sarkazmem, mówiąc, że pisanie nie
jest niczym innym tylko walką, jaką toczy artysta z ludźmi o własną wybitność.
I toczy tę walkę, przyjmując postawę obronną i napastliwą.
Mówi, że wzięły się Dzienniki może z potrzeby autoanalizy,
może z braku odpowiedzi na własne zwątpienie czy na zwątpienie w naród, któremu
mimo wszystko chce pomóc. Przy czym chętnie obnaża fałsz i dwuznaczność,
dodatkowo złośliwie odkrywając ułomności i braki.
Przeżywając wiele
życiowych trudów, zahamowań i zwątpień pisarskich Gombrowicz studiuje życie. I
może stąd właśnie wzięła się potrzeba zapisywania i analizowania swoich spostrzeżeń.
Opracował: Maciej Kaźmierczak
Bibliografia:
Gombrowicz
Witold, Dziennik 1953-1956, Wyd.
Literackie, Kraków 1986, wyd. 2.
Gombrowicz
Witold, Dziennik 1957-1961, Wyd.
Literackie, Kraków 1986, wyd. 1.
Gombrowicz
Witold, Dziennik 1961-1966, Wyd.
Literackie, Kraków 1986, wyd. 2.
Gombrowicz
Witold, Dziennik1967-1969, Wyd.
Literackie, Kraków 1992, wyd. 1.
Błoński
Jan, Forma, śmiech i rzeczy ostateczne:
studia o Gombrowiczu, Wyd. Universitas, Kraków 2003.
Tagi: opracowanie, streszczenie, dziennik
Tagi: opracowanie, streszczenie, dziennik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz