piątek, 15 grudnia 2017

OSTATNI JEDI — a to nie lepiej zrobić serial? [opinia bez specjalnych spojlerów]




Powtórka z rozrywki z powtórki z rozrywki. Bo chyba nie ma co liczyć na film, który chociażby w minimalnym stopniu poszedł w ślady Nowej Trylogii Gwiezdnych Wojen. Starej z szacunku nawet lepiej nie wywoływać, choć przecież nowe części są jej kontynuacją.


Gwiezdne Wojny robią się dobrym serialem — przy czym to nie „dobrym” jest tutaj słowem kluczowym. Historia ciągnie się, a Ostatni Jedi pokazuje, że ciągnąć się jeszcze będzie, choć nie ma w tym większego sensu. Przebudzenie mocy było filmem wtórnym bez niczego nowego, Ostatni Jedi jest tego kontynuacją, więc czego się można spodziewać? Bo jest abstrakcja, niekiedy śmieszność, nielogiczności i otworzenie furtki na ciąg dalszy historii (nowych) Jedi, przy czym jest ono kiczowate i zupełnie niepotrzebne. Dobrze skomentował to Szymon Radzewicz ze Spider’s Web: Ostatni Jedi jest zaskakująco rozciągnięty. Jak gdyby Disney tak mocno przyzwyczaił się do dodatkowych scen po napisach w Avengersach, że odruchowo musiał je wcisnąć również do Gwiezdnych wojen[1].



Gwiezdne Wojny coraz bardziej stają się disneyowską historyjką, odchodząc od ambitnego kina, gdzie moc i równowaga istnieją nie tylko pomiędzy elementami świata Jedi, ale również między najwyższej jakości formą i treścią filmów. Przy czym w najnowszej produkcji obydwa te elementy są na poziomie dość niskim, bo gdyby chcieć zastąpić rozciągniętą, dość płytką fabułę efektami specjalnymi i walkami na miecze świetlne, których tak bardzo jest brak, to można przestać kochać Gwiezdne Wojny (w ich nowym odzwierciedleniu). Po Przebudzeniu mocy miałem nadzieję, że to była jedynie wprawka, swoista przypominajka, tymczasem zostaje poczucie, że twórcy chcą jedynie tworzyć jakieś tam filmy, względnie dobre, jadąc po prostu na klasyce i kulcie, które jednocześnie rozjeżdżają i rozwałkowują.


Film oglądało się przyjemnie, to trzeba przyznać mimo tych wszystkich wad. Denerwowałem się, dłonie mi się pociły, kilkakrotnie zarechotałem, choć też raz zaśmiałem się z zażenowania (chodzi o scenę „lotu” i zmartwychwstania Lei), jednak to ostatnia scena mnie dobiła (w negatywnym sensie). Wyszedłem z poczuciem, jakby Gwiezdne Wojny próbowały zaadaptować schemat działania Opowieści z Narnii — młodzi bohaterowie wzięci znikąd zastępują pierwszych, głównych bohaterów, a ambicję zastępuje kicz — dla opowiedzenia historii, która zatacza kolejne koła.
Wydaje mi się, że najlepszym pomysłem dla opowiadania takiej fabuły w taki sposób byłoby zrobienie serialu z dodatkowymi, kinowymi epizodami towarzyszącymi lub opowiadającymi o wydarzeniach z przeszłości (gdzie Łotr 1. miałby dobrą pozycję). Teraz jednak Gwiezdne Wojny stają się nieco przegadane i przereklamowane. Ale jeszcze szał nie opadł, jeszcze chce się oglądać kolejne opowieści, bo przecież Nowa Trylogia była taka dobra, bo przecież to ciąg dalszy Starej Trylogii. Ciekaw jednak jestem, na jak długo starczy tego entuzjazmu.







Tytuł: Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi (and. Star Wars: The Last Jedi)
Reżyseria: Rian Johnson
Scenariusz: Rian Johnson
Czas trwania: 2 godz. 30 min.
Premiera: 14 grudnia 2017 (Polska)














[1] S. Radzewicz, Osiem największych wad ósmego epizodu Gwiezdnych wojen – Ostatni Jedi pod krytyczną lupą, Spider’s Web [https://www.spidersweb.pl/rozrywka/2017/12/14/the-last-jedi-krytyka-wady/].

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz