Maciej Kaźmierczak
Przed państwem Lena, kobieta guma, która wyślizgnęła się z komory gazowej!
Kuba Wojtaszczyk debiutował dość
niedawno, bo w 2014 r., powieścią Portret
Trumienny (Wyd. Simple Publishing). Był to dobry debiut, choć bardziej w
postaci mikropowieści niż standardowej książki (również przez samo wydanie,
dość nieprofesjonalne, w wydawnictwie selfpublishingowym o małym zasięgu — choć
sam autor zapewniał, że Portret… był
pierwszą książką tego wydawnictwa i wydali ją bez pieniężnego udziału autora).
Była to dobra lektura na jeden wieczór, która pozostawiła spory niedosyt, choć
było w niej coś na tyle przyciągającego, że z przyjemnością wyczekiwało się
kolejnej książki autora.
Nadeszła ona dwa lata
później. Kuba zaczął współpracę z wydawnictwem Akurat, w którym wydał drugą
powieść — Kiedy zdarza się przemoc, lubię
patrzeć. Była to jedna z tych publikacji, na które czekałem niecierpliwie i
którą przeczytałem w dniu premiery. Wyszło dobrze, ale niestety nie dostałem
tego, czego spodziewałem się po zapowiedziach i na co mógłby wskazywać szum po
wydaniu tej książki. Było o niej naprawdę głośno, bowiem oto autor młodego
pokolenia (rocznik ’86) wypowiada się o problemach humanistów i ich zmaganiach
się ze światem i rynkiem pracy. Choć miałem nadzieję na coś nieco innego, to
wyszło naprawdę spoko (gdybym już wtedy wypowiadał się na forum, to dałbym może
8/10). Widać było, że autor ma lekkie pióro i zdolność do opowiadania historii,
choć nie były one jeszcze na tyle głębokie i dopracowane, żeby stawiać Kubie pomniki
(co niektórzy już wtedy robili). Ale znów — ta książka też miała taki przyjemny
klimat, że myślało się o niej i czekało na więcej.
Ludzie żyją, bo nie wiedzą, co mogliby robić innego.
I oto mamy rok 2017, a Akurat
zapowiada kolejną książkę Wojtaszczyka — Dlaczego
nikt nie wspomina psów z Titanica?. Zapowiedź dość osobliwa, bo książka ma
być zupełnie inna niż poprzednie.
Rok 1945. Po trochę jeszcze wojennej, a trochę powojennej
Polsce wędruje należący do tajemniczego Właściciela cyrk, a w nim galeria
niezwykłych, zagadkowych postaci: karzeł Szczepan, który kiedyś grał w cyrkowym
kabarecie Hitlera, Lena — przedwojenna „kobieta-guma”, Damiel — nazista z
Łodzi, udający niemowę Volksdeutsch Cassiel, a także podająca się za wróżkę
Irminę, cudem ocalała Felicja i przechrzczony Żyd Moryc. Dramatyczne, chwilami
wręcz surrealistyczne losy tych ludzi splatają się w fascynującą opowieść o
strachu, niepewności jutra i wielkiej potrzebie miłości. Ważna, nietuzinkowa
książka autora zaliczanego do grona najciekawszych polskich pisarzy młodego
pokolenia.
Okej, tyle daje nam opis. Z jednej
strony wydaje się, że niewiele on mówi o samej książce, po lekturze jednak
widać, że opowiada dość dużo, bowiem Dlaczego
nikt nie wspomina... jest zlepkiem opowieści tych wszystkich wymienionych
osób, które w wyniku niefortunnych zbiegów okoliczności spotykają się w cyrku,
żeby zmierzać z nim w bliżej nieokreślonym kierunku; choć przede wszystkim ich
celem jest zmaganie się ze swoimi lękami i słabościami, które w tej opowieści
wysuwają się na pierwszy plan. Niemoralność, próba przetrwania w nowym
(nie)porządku, strach przed niepewnym jutrem i prześladującym wczoraj, próby
ucieczki od wspomnień, myśli o zagładzie, chęć ułożenia sobie życia po wojnie. O
tym właśnie napisał Kuba. Jest tylko jeden szkopuł — mamy tu tragiczne
przedstawienia grupy powojennych odmieńców, może dwie dynamizujące fabułę
sytuacje i scenę kulminacyjną. I w zasadzie na tym opiera się cała książka. Czy
to jednak wystarczy (poza urozmaiceniem i nazywaniem kolejnych tytułów scenami
z Titanica)?
Książka rozpoczyna się od
historii Feli, która po kilkunastu stronach zostaje pozbawiona rodziców, potem
znajomego, który jej pomaga — zostaje zastrzelony przez Ruskich, wśród których
jest jeszcze inny znajomy, gwałcący ją wraz z kompanami zaraz po pozbawieniu
jej jedynego opiekuna. Potem ten sam bagnetem przekłuwa jej oczy.
Ta opowieść wprowadza nas
w historię i zdaje się być najistotniejszą z tych początkowych. I już tutaj
widać pewne wahania, bowiem Kuba pisze w sposób dobry, ciekawy, jednak brakuje emocji.
Podczas lektury autor nie podsuwa opisów, które wywołałyby dreszcz, wykreowały
autentyczny obraz Feli, bo czytając ma się wrażenie, że ta jest niemrawa, akceptuje
wszystko, nie wyraża swego bólu, emocji. Zupełnie, jakby stała i przyjmowała
kolejne ciosy, a jej twarz była niewzruszona. Nieco lepiej jest z innymi
bohaterami, jednak Fela zostaje nam przedstawiona jako pierwsza i później trudno
uwolnić się od wrażenia, że nie ma tu odpowiedniej kreacji bohaterów — ich psychiki
i emocji.
Inaczej jest, jeśli
chodzi o ich wypowiedzi. Co prawda język nie jest niemal w żaden sposób
stylizowany — choć czasem pojawiają się wtrącenia z niemieckiego czy rosyjskiego
— to jednak czuć w nim pewną odrębność, jakby rzeczywiście dane kwestie wypowiadały
osoby z tamtych lat. I to w zasadzie one charakteryzują bohaterów, tworzących jednak
pewną zbiorową przeszłość, bo konkretne postaci nie mają też zbyt wielu cech
indywidualnych (może poza Morycem, „Ostatnim Żydem w Polsce”, który przeplata
wypowiadane słowa fragmentami modlitw, co niestety jest strasznie
irytujące…).
Poza uduchowieniem
postaci, brakuje tu też ubarwienia świata, bowiem ten istnieje tylko jako dekoracja
dla konkretnych scen, nie ma natomiast niczego, co stworzyłoby szerszy obraz
ówczesnego życia, realiów. Brak przedstawienia w lepszy sposób otoczenia
bohaterów, bo ci zdają się być nie tylko złymi aktorami, ale i bez pleneru —
zupełnie jak postacie filmowe w scenerii, która został stworzona wyłącznie pod
konkretną cenę, wokół mając pustkę planu filmowego. Niestety bardzo to czuć.
Z drugiej jednak strony
po pewnym czasie da się dostrzec coraz wyraźniej sączące się z opowieści
groteskę i komizm, którymi podszyte są te poważne, niepełne w świat i emocje
sceny. I tutaj nasunęło mi się pewne skojarzenie z… Monty Pythonem — niewielkie
skupienie na scenerii, niby poważne sceny, ale z domieszką ironii,
nieoczywistego komizmu. Jeżeli dobrze strzelam, to poprzednie zarzuty
przerodziłyby się w pewien sposób w pochwałę, ale tylko w pewien sposób, bo
mimo wszystko kreacja wciąż pozostawałaby niepełna, jawiąca ten domysł jako
ciągłe domniemanie, bez konkretnego wskazania, jaki właściwie wydźwięk ma mieć opowieść.
Ocalały Żyd, to silny Żyd, to konkurencja w życiu. Jeszcze
powie, że to jego płaszcz zdobi tamte plecy, a na tym tyłku wiszą jego spodnie.
Niespodziewanie uchowany Żyd to potencjalny właściciel domu, do którego
władowano się z butami lub zakupiono za psie pieniądze. Kraj umarł, narodził
się i umarł ponownie. Kolejnego porodu nie przewidziano; zostało tylko to, co
pokraczne, niczym karaluchy, które przetrwały koniec.
Historia pierwszego powojennego cyrku
jest ciekawa, jednak za mało rozbudowana. Kuba miał fajny pomysł, jednak nie
dopracował go, stworzył z niego zlepek scen, niekiedy surrealistycznych, w
których można się nieco pogubić. Powieść ta wydawała mi się czasem skrótem
myślowym, bo gdy pojawiał się jeden element, to brakowało innego, zupełnie
jakby nie było miejsca na łączenie fabularnych części ze sobą, komponowania ich
w całość. Zdawało się, że autorowi brakuje doświadczenia w prowadzeniu
narracji, jednak znając Kiedy zdarza się
przemoc, lubię patrzeć, gdzie ta została poprowadzona bardzo dobrze, nie
mogę tak powiedzieć, bo by to była nieprawda. Co więc się tutaj stało? — nie
potrafię odpowiedzieć.
Przy tym wszystkim
opowieść ta raczej donikąd nie zmierza, a jakieś tam zakończenie po prostu
jest. Tak samo, jak są tytuły samej powieści i rozdziałów — ich obecność tutaj
wydaje się naciągana, bo nie widać powiązań z treścią (poza tym, że
„Odcumowywanie” określa początek, a „Za burtą” koniec). Wojtaszczyk trochę
przekombinował, próba formy przerosła treść. Autor stworzył bowiem grupę
bohaterów z potencjałem, który nie został wykorzystany. Osadził akcje w świecie
interesującym, z możliwościami, co jednak nie zostało przedstawione tak, jak by
sobie tego czytelnik życzył. Poza tym bohaterowie wypowiadają tu sporo
ciekawych kwestii, które też gdzieś giną, nie wybrzmiewają tak jak powinny, a szkoda,
bo Kuba naprawdę potrafi włożyć w usta swoich postaci mądre wypowiedzi, cięte
riposty i zakamuflowaną ironię.
Niestety Dlaczego nikt nie wspomina… jest książką średniej jakości. O ile dwie
poprzednie były ciekawe i chciało się czekać na więcej, tak tutaj pozostajemy
ze wzruszeniem ramion. Niemniej czekam na kolejne książki Kuby, lecz raczej będę
oczekiwał czegoś w stylu dwóch pierwszych. Jeśli kolejną zapowie w stylu tej
najnowszej, to będę się musiał poważnie zastanowić, czy po nią sięgać.
Dlaczego nikt nie wspomina psów z Titanica? oceniam na 6/10.
Autor naprawdę ma potencjał, bardzo
dobrze operuje językiem, ma znakomity styl i potrafi grać mądrym słowem, ironią
i groteską. Tylko fabuła to na razie zabawa z formą, która powinna się już
przerodzić w poważne koncepty. Dlatego, Kuba — wierzę w Ciebie! :D
Pozostaje jeszcze kwestia techniczna.
Brawo za utrzymanie podobnej szaty graficznej, za którą odpowiada Leszek
Pietrzak. Okładki są proste, wymowne i bardzo atrakcyjne. Niesamowicie mi się
one podobają i one również zachęcają mnie do tego, żeby „zebrać je wszystkie”
;) Oby tak dalej.
Co do wnętrza — kilka
błędów interpunkcyjnych, poza tym błędy składu. Nagminne i rzucające się w oczy
(choć pewnie nikt „normalny” nie będzie miał o nich pojęcia).
Dodatkowo mam jeszcze
jeden, bardzo osobisty plus — obcowanie z książkami wydawnictwa Akurat (tylko w
tym formacie, tylko z kartkami z tego konkretnego papieru i tylko z tego typu
okładką) sprawia mi przyjemność — i to dużą. Od tej strony naprawdę z rozkoszą
trzyma się książki Wojtaszczyka w dłoni, które dodatkowo mają ładny font i dobre
marginesy. Za to dziękuję :)
Tytuł: Dlaczego nikt nie wspomina psów z Titanica?
Wydawnictwo: Akurat
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2017
Ilość stron: 285
Okładka: Leszek Pietrzak
Cena: 34,90 zł
Za książkę dziękuję wydawnictwu
Przy okazji przypominamy, że tylko do dzisiaj do północy (10 czerwca) możecie zgłaszać się w naszym konkursie, w którym do wygrania są dwa egzemplarze książki Kuby. Tutaj macie post konkursowy. Powodzenia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz