niedziela, 12 marca 2017

DARKROOM W ŚWIETLE DZIENNYM. Recenzja „Do Lolelaj” Bartosza Żurawieckiego

Maciej Kaźmierczak





„Bardzo nieprzyzwoita książka! (...) Śmiałem się, rozmyślając o przemijaniu” — tak Piotr Kofta komentuje książkę na jej okładce i na spokojnie można w te słowa uwierzyć, bowiem określają one to, co w Do Lolelaj najważniejsze — zabawną, niekiedy ostrą, ale i melancholijną treść. Czasem nostalgiczną, bo powieść jest tak nacechowana emocjonalnie, że samemu można zatęsknić za tym, co wspomina główny bohater.



Znajdowały się one [pisuary] wyłącznie w toalecie małej, mieszczącej się przy wejściu do darkroomu. Korzystano z niej, gdy do większej była kolejka lub gdy rodziła się potrzeba, aby w sposób naturalny zademonstrować swe utensylia i zachęcić ewentualnych użytkowników do wzięcia ich pod uwagę.


Do Lolelaj to opowieść o nowym, prawdziwym domu pisarza Mateusza, który, gdy tylko do niego trafia, nie potrafi dostrzec świata poza nim. Choć niestety skazany jest na życie w realu, od którego nikt uciec nie może, najchętniej porzuciłby szarą rzeczywistość Warszawy i na zawsze pozwolił się pochłonąć legendarnemu klubowi gejowskiemu, gdzie znajduje nie tylko seksualne obiekty, ale też bratnie dusze. Gdzie szuka miłości, sensu życia, szczerych rozmów z przyjaciółmi, urozmaiconych najlepszymi trunkami.

Książka obchodzi się bez zbędnych wstępów, które w postaci wspominkowych opowieści zostają sprawnie rozłożone na całość. Autor od razu rzuca czytelnika w wir zabawy bohaterów. Opowieść przesycona jest od pierwszych stron ironią, co jednak nie pozbawia jej ostrego pazura, ciętości i inteligencji. Zdawać by się mogło, że to tylko początkowy chwyt, mający przykuć uwagę, jednak nie ma miejsca, gdzie nagle zabrakłoby któregoś z tych elementów. Czasem jedynie zgrabnie ustępują one miejsca innym emocjom, równie silnie oddziałującym, jak chociażby zadumie i rozmyślaniom nad stanem świata, kultury, rozmyślaniom nad życiem, śmiercią czy marnością przyszłości, którą rozświetlić może tylko miejsce takie jak Lolelaj.
Gejowski klub jest ciągle pełny. A wypełniają go ludzie poważni, rozrywkowi, młodsi, starsi, pruderyjni oraz pozbawieni wszelkich kompleksów i zahamowań.


— (...) był zazdrosny o innych moich kochanków.
— Przeszłych?
— Obecnych. O tych, z którymi się lizałem w darkroomie, zanim przyszedł albo kiedy szedł do toalety.
— Powinieneś to zrozumieć! — uniósł się Stanisław. — Człowiek wychodzi na chwilę za potrzebą i okazuje się, że nie ma już do czego wracać.


Mamy tutaj przejaskrawione sytuacje i sarkazm, satyrę na społeczeństwo — również homoseksualne, mimo że ono jest obiektem zainteresowania książki. Wszystko jednak z przymrużeniem oka, bez wpadania w patos, co najwyżej w delikatny kicz, który idealnie wpisuje się w tę utopijną lolelajowską rzeczywistość, gdzie cały świat bohaterów (a przynajmniej Mateusza) w pewnym momencie zaczyna kręcić się wokół klubu, w którym się pije, pali, oddaje orgiom, podszczypuje młodych chłopców, idzie do darkroomu ze stałymi bywalcami. Gdzie chce się ukraść buziaka barmanowi lub zapłakać z rozpaczy, gdy znajomy może zamieszać sobie drinka przyrodzeniem innego.
Czytamy też o sytuacjach, których wyobrażenie przyprawia o dreszcze (i nie chodzi tu o sceny wyuzdane, choć ich nie brakuje — dobrze opisanych i przedstawionych w smakowitej formie ;) — ale o takie, które mogłyby się zdarzyć wszędzie. Jest ich niestety niewiele, dlatego lepiej nie uprzedzać, gdyż są na wagę złota).
Pomiędzy rozbawieniem pojawia się smutek — bo coś się kończy, ktoś odchodzi, coś idzie nie tak jak powinno w tym pięknym, utopijnym świecie. Opowieść czasem przytłacza, a strony mijają wolniej, bo gdy bohater mówi z bólem serca, trzeba mu dotrzymać tempa.


— Jesteś szczęśliwy, Wiktorze?
— Tak jakby. W połowie. Bo mam Kacpra — mruknął i zaraz uciekł, najwyraźniej zawstydzony moim pytaniem.
— To dobrze, że w połowie — uśmiechnął się do mnie Kacper. — Nie znoszę ludzi w pełni szczęśliwych. Są tacy nieprawdziwi. — I dodał: — Anhedonia. Tak to się chyba nazywa.


Spokojna, choć wciągająca opowieść, wartkie dialogi, ciekawe sytuacje i anegdoty. Bezpośredniość, dwuznaczność. Gra słowem — i nie tylko wtedy, gdy nasuwają się inne skojarzenia przy stwierdzeniach „spuścić wzrok” czy „członkostwo”. Nie brakuje tu bowiem kwestii wzniosłych i inteligentnych, przedstawiających świat w sposób filozoficzno niejednoznaczny.

Przy Do Lolelaj mamy do czynienia z powieścią-rozmową, powieścią-monologiem. Obszerną sytuacją, którą poznajemy krok po kroku. Powieścią-miejscem, bo większość czasu spędzamy w Lolelaj. Podczas lektury nasuwają się skojarzenia z Kolacją Hermana Kocha — tam co prawda sytuacja przy stole przeplatana była licznymi i rozbudowanymi retrospekcjami, jednak istnieje pewne podobieństwo — Lolelaj to restauracja z Kolacji, wszystkie rozmowy w niej to owe wspominki, które opisują świat. Na myśl przychodzi też Kabaret metafizyczny Manueli Gretkowskiej, gdzie istotą było tytułowe miejsce, w którym dopuszczano się orgazmów stereo i nie tylko. W Do Lolelaj mamy orgazm za orgazmem, przy wielkim darkroomowym stole — szwedzkim stole, z którego można brać, który można samemu zastawiać w trakcie uczty, czerpiąc z życia to, co najlepsze. I przy okazji rozmawiać na tematy wzniosłe, problematyczne. Na tematy związane ze społeczeństwem, kulturą, egzystencją. Mamy nawet genezę powstania książki, sprawnie wplecioną w wypowiedź pisarza Mateusza.


Wiesz, kiedy zaczyna się starość? Wtedy, kiedy przestają cię pożądać, a zaczynają szanować. Wtedy możesz już umrzeć.


Mogłoby się wydawać, że Do Lolelaj nie jest przeznaczona dla standardowego (czytaj: heteroseksualnego) czytelnika, aczkolwiek uważam, że jednak właśnie przede wszystkim dla niego. Mamy tu opisany świat homo, który jego mieszkańcom jest zapewne doskonale znany. To ktoś z zewnątrz może być najbardziej zaintrygowany treścią, choć trzeba pamiętać, żeby nie przyjmować wszystkiego zbyt dosłownie. W końcu to utopia.

Książka jest dobrze napisana, niemal wolna od błędów korektorskich, choć ze smutkiem muszę wspomnieć, że trafiłem na błąd ortograficzny (ale na szczęście nie aż tak bardzo rażący). Do tego kilka złych zapisów dialogów, jakaś niepotrzebna spacja przed kropką, te sprawy. Szczególnie nie ma się czego czepiać. Mamy okładkę pasującą do treści, razi jedynie grzbiet, na którym tekst czyta się od dołu do góry. Ale ogólnie rzecz ujmując od strony technicznej jest lepiej niż gorzej.

Do Lolelaj to bardzo dobra pozycja, którą polecam wszystkim i której daję 8/10.






Autor: Bartosz Żurawiecki
Tytuł: Do Lolelaj
Wydawnictwo: Szafa
Miejsce i rok wydania: [b.m.] 2017
Ilość stron: 253
Okładka: Magdalena Mamajek-Mich
Cena: 34 zł

Za książkę dziękuję wydawnictwu


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz