Maciej Kaźmierczak
„Bardzo
nieprzyzwoita książka! (...) Śmiałem się, rozmyślając o przemijaniu” — tak
Piotr Kofta komentuje książkę na jej okładce i na spokojnie można w te słowa
uwierzyć, bowiem określają one to, co w Do
Lolelaj najważniejsze — zabawną, niekiedy ostrą, ale i melancholijną treść.
Czasem nostalgiczną, bo powieść jest tak nacechowana emocjonalnie, że samemu
można zatęsknić za tym, co wspomina główny bohater.
Znajdowały się one [pisuary] wyłącznie w toalecie małej,
mieszczącej się przy wejściu do darkroomu. Korzystano z niej, gdy do większej
była kolejka lub gdy rodziła się potrzeba, aby w sposób naturalny
zademonstrować swe utensylia i zachęcić ewentualnych użytkowników do wzięcia
ich pod uwagę.
Do Lolelaj to opowieść o nowym, prawdziwym domu pisarza Mateusza, który, gdy
tylko do niego trafia, nie potrafi dostrzec świata poza nim. Choć niestety
skazany jest na życie w realu, od którego nikt uciec nie może, najchętniej
porzuciłby szarą rzeczywistość Warszawy i na zawsze pozwolił się pochłonąć
legendarnemu klubowi gejowskiemu, gdzie znajduje nie tylko seksualne obiekty,
ale też bratnie dusze. Gdzie szuka miłości, sensu życia, szczerych rozmów z
przyjaciółmi, urozmaiconych najlepszymi trunkami.
Książka
obchodzi się bez zbędnych wstępów, które w postaci wspominkowych opowieści
zostają sprawnie rozłożone na całość. Autor od razu rzuca czytelnika w wir
zabawy bohaterów. Opowieść przesycona jest od pierwszych stron ironią, co
jednak nie pozbawia jej ostrego pazura, ciętości i inteligencji. Zdawać by się
mogło, że to tylko początkowy chwyt, mający przykuć uwagę, jednak nie ma
miejsca, gdzie nagle zabrakłoby któregoś z tych elementów. Czasem jedynie zgrabnie
ustępują one miejsca innym emocjom, równie silnie oddziałującym, jak chociażby zadumie
i rozmyślaniom nad stanem świata, kultury, rozmyślaniom nad życiem, śmiercią
czy marnością przyszłości, którą rozświetlić może tylko miejsce takie jak
Lolelaj.
Gejowski
klub jest ciągle pełny. A wypełniają go ludzie poważni, rozrywkowi, młodsi,
starsi, pruderyjni oraz pozbawieni wszelkich kompleksów i zahamowań.
— (...) był zazdrosny o innych moich kochanków.
— Przeszłych?
— Obecnych. O tych, z którymi się lizałem w
darkroomie, zanim przyszedł albo kiedy szedł do toalety.
— Powinieneś to zrozumieć! — uniósł się
Stanisław. — Człowiek wychodzi na chwilę za potrzebą i okazuje się, że nie ma
już do czego wracać.
Mamy tutaj
przejaskrawione sytuacje i sarkazm, satyrę na społeczeństwo — również
homoseksualne, mimo że ono jest obiektem zainteresowania książki. Wszystko
jednak z przymrużeniem oka, bez wpadania w patos, co najwyżej w delikatny kicz,
który idealnie wpisuje się w tę utopijną lolelajowską rzeczywistość, gdzie cały
świat bohaterów (a przynajmniej Mateusza) w pewnym momencie zaczyna kręcić się
wokół klubu, w którym się pije, pali, oddaje orgiom, podszczypuje młodych
chłopców, idzie do darkroomu ze stałymi bywalcami. Gdzie chce się ukraść
buziaka barmanowi lub zapłakać z rozpaczy, gdy znajomy może zamieszać sobie
drinka przyrodzeniem innego.
Czytamy też
o sytuacjach, których wyobrażenie przyprawia o dreszcze (i nie chodzi tu o
sceny wyuzdane, choć ich nie brakuje — dobrze opisanych i przedstawionych w
smakowitej formie ;) — ale o takie, które mogłyby się zdarzyć wszędzie. Jest
ich niestety niewiele, dlatego lepiej nie uprzedzać, gdyż są na wagę złota).
Pomiędzy
rozbawieniem pojawia się smutek — bo coś się kończy, ktoś odchodzi, coś idzie
nie tak jak powinno w tym pięknym, utopijnym świecie. Opowieść czasem
przytłacza, a strony mijają wolniej, bo gdy bohater mówi z bólem serca, trzeba
mu dotrzymać tempa.
— Jesteś szczęśliwy, Wiktorze?
— Tak jakby. W połowie. Bo mam Kacpra —
mruknął i zaraz uciekł, najwyraźniej zawstydzony moim pytaniem.
— To dobrze, że w połowie — uśmiechnął się do
mnie Kacper. — Nie znoszę ludzi w pełni szczęśliwych. Są tacy nieprawdziwi. — I
dodał: — Anhedonia. Tak to się chyba nazywa.
Spokojna,
choć wciągająca opowieść, wartkie dialogi, ciekawe sytuacje i anegdoty.
Bezpośredniość, dwuznaczność. Gra słowem — i nie tylko wtedy, gdy nasuwają się
inne skojarzenia przy stwierdzeniach „spuścić wzrok” czy „członkostwo”. Nie
brakuje tu bowiem kwestii wzniosłych i inteligentnych, przedstawiających świat
w sposób filozoficzno niejednoznaczny.
Przy Do Lolelaj mamy do czynienia z powieścią-rozmową,
powieścią-monologiem. Obszerną sytuacją, którą poznajemy krok po kroku.
Powieścią-miejscem, bo większość czasu spędzamy w Lolelaj. Podczas lektury
nasuwają się skojarzenia z Kolacją
Hermana Kocha — tam co prawda sytuacja przy stole przeplatana była licznymi i
rozbudowanymi retrospekcjami, jednak istnieje pewne podobieństwo — Lolelaj to
restauracja z Kolacji, wszystkie
rozmowy w niej to owe wspominki, które opisują świat. Na myśl przychodzi też Kabaret metafizyczny Manueli
Gretkowskiej, gdzie istotą było tytułowe miejsce, w którym dopuszczano się
orgazmów stereo i nie tylko. W Do Lolelaj
mamy orgazm za orgazmem, przy wielkim darkroomowym stole — szwedzkim stole, z
którego można brać, który można samemu zastawiać w trakcie uczty, czerpiąc z
życia to, co najlepsze. I przy okazji rozmawiać na tematy wzniosłe,
problematyczne. Na tematy związane ze społeczeństwem, kulturą, egzystencją.
Mamy nawet genezę powstania książki, sprawnie wplecioną w wypowiedź pisarza
Mateusza.
Wiesz, kiedy zaczyna się starość? Wtedy, kiedy przestają cię
pożądać, a zaczynają szanować. Wtedy możesz już umrzeć.
Mogłoby się
wydawać, że Do Lolelaj nie jest przeznaczona dla standardowego (czytaj:
heteroseksualnego) czytelnika, aczkolwiek uważam, że jednak właśnie przede
wszystkim dla niego. Mamy tu opisany świat homo, który jego mieszkańcom jest zapewne
doskonale znany. To ktoś z zewnątrz może być najbardziej zaintrygowany treścią,
choć trzeba pamiętać, żeby nie przyjmować wszystkiego zbyt dosłownie. W końcu
to utopia.
Książka jest
dobrze napisana, niemal wolna od błędów korektorskich, choć ze smutkiem muszę wspomnieć,
że trafiłem na błąd ortograficzny (ale na szczęście nie aż tak bardzo rażący).
Do tego kilka złych zapisów dialogów, jakaś niepotrzebna spacja przed kropką,
te sprawy. Szczególnie nie ma się czego czepiać. Mamy okładkę pasującą do
treści, razi jedynie grzbiet, na którym tekst czyta się od dołu do góry. Ale
ogólnie rzecz ujmując od strony technicznej jest lepiej niż gorzej.
Do Lolelaj to bardzo dobra pozycja, którą polecam wszystkim i której daję 8/10.
Autor: Bartosz Żurawiecki
Tytuł: Do Lolelaj
Wydawnictwo:
Szafa
Miejsce i
rok wydania: [b.m.] 2017
Ilość stron:
253
Okładka: Magdalena Mamajek-Mich
Cena: 34 zł
Za książkę dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz