sobota, 25 lutego 2017

Recenzja książki „Wtajemniczenie” Tomasza Węckiego

Maciej Kaźmierczak





„Kokon pękł i wylał na świat potok duchów rozpaczy: gryźców, żerców, gałganów i dusicieli”. Tak zaczyna się Wtajemniczenie, książka Tomasza Węckiego, która od strony opisu wygląda nieco inaczej:

Wychodzisz z domu i zaczynasz się zastanawiać — czy wyłączyłem żelazko? Czy zamknęłam drzwi? Może warto wrócić i sprawdzić? Niepokój rośnie z każdym krokiem. Wreszcie nie wytrzymujesz, zwracasz [sic!], sprawdzasz — jak ostatni frajer, bo przecież wszystko w porządku, zamknięte i wyłączone.
To nie umysł płata ci figle. Istnieje niewidzialny świat duchów, które żerują na ludzkich emocjach (...). 


Powieść tę wyobrażałem sobie jako współczesną, psychologiczną historię o codziennych fobiach, udrękach życia, dotykających nas wszystkich — jednych bardziej, drugich mniej, z którymi też walczy główny bohater. Dostałem jednak opowieść o kolesiu, który jara skręty i gromi latające po Wrocławiu duszki, widziane tylko przez niego (chłopak należy bowiem do rodu czarowników — korzysta z zapisków swojego dziadka i odprawia rytuały magiczne, aby przepędzić złe stworzenia, dręczące ludzi). Bohater używa dziwacznych neologizmów wymyślonych na potrzeby książki, połączonych często z nienaturalnie brzmiącymi przekleństwami (czyli stylistyka leży, jakby autor nie do końca wiedział, jak używać niektórych słów, przez co wychodzi sztuczny efekt). Wygląda to po prostu źle:

Jak mantrę powtarzałem w myślach słowa starożytnego egzorcyzmu. Im bardziej się na nich skupiałem, im szczelniej wypełniały mój umysł — tym słabsza była władza demona.
— Apa-nase. Wypierdalaj — wycharczałem przez zdrętwiałe wargi. — Apa-nase. Wypierdalaj.

Tak na marginesie — to wypowiadał je w myślach, czy na głos?
W międzyczasie bohater czyta Conana, którego fragmentami nas raczy. Nie ma to najmniejszego sensu.
Autor niekiedy sili się na styl wysoki, przeskakuje od potocznego do niby wzniosłego, co wskazuje na to, że nie ma on jeszcze ukształtowanego własnego stylu, którym mógłbym cały czas operować. Stąd też te zachwiania, stąd nienaturalność dialogów i monologów bohatera.
Niektóre fragmenty nie są spójne logicznie, kuleje interpunkcja. Brak tu dobrej redakcji i korekty. Czy też jakiejkolwiek, bo nie da się znaleźć informacji o osobie, która byłaby za to odpowiedzialna.
„Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero”. To w zasadzie mówi wszystko — autor jedynie wydrukował sobie książkę, bez udziału osób trzecich. Wyjątkiem jest ilustrator, który wykonał dość dobre, surrealistyczne grafiki, niebędące jednak do końca odzwierciedleniem tekstu.
Jest jeszcze okładka, jak się dowiadujemy z Posłowia — stworzona przez autora na bazie grafiki dostępnej na licencji Creative Commons. I jest to najlepsze, co związane z książką, choć okładka i tak może nieco zmylić, bo sugeruje mrok, grozę, a tego w środku się niestety nie uświadczy. Poza tym ładny jest tylko front — grzbiet zieje białą pustką, przez co książka brzydko wygląda na półce, a tył to po prostu opis na białym tle. Można to było lepiej zorganizować…


Książka jest niestety infantylną opowieścią o świecie magii osadzonym w polskich realiach. To typowy self publishing, który niestety nie potwierdzi, że tego typu publikacje też mogą być dobre. Czytając, powieść kojarzyła mi się z licznymi historyjkami, jakie można znaleźć na młodzieżowych blogach literackich i w zasadzie na tym poziomie powinna zostać ta książka, bez ukazywania się w wersji papierowej, bo na to jeszcze za wcześnie. Przed autorem sporo pracy, choć, co dość dziwne, na swoim blogu udziela on porad dotyczących pisania. Nie jestem pewny, czy w takim razie można im do końca ufać.

Brak korekty, nieciekawa opowieść o pogromcy duszków pisana średniej jakości stylem, z licznymi błędami interpunkcyjnymi i logicznymi. Dobre ilustracje i dobra okładka (choć tekst i szata graficzna ze sobą nie do końca współpracują). Liczyłem na zupełnie inną opowieść. Dostałem coś, co jednak nawet od strony fantasy mogłoby być dobrą książką, ale niestety się nie udało.
Daję 2/10.






Autor: Tomasz Węcki
Tytuł: Wtajemniczenie
Wydawnictwo: Ridero
Miejsce i rok wydania: [b.m.] 2016
Ilość stron: 131
Okładka: Tomasz Węcki, Surian Soosay
Cena: brak ceny okładkowej


Za książkę dziękuję autorowi ;)

3 komentarze:

  1. Czekaj. Sam mnie znalazłeś i własnoręcznie wyprosiłeś egzemplarz recenzencki - a teraz jesteś zaskoczony, że książka to urban fantasy i do tego self-pub. Ahahahaha! :D

    Naprawdę mi przykro, że Ci się nie spodobała. Wystarczyło jednak, żebyś przeczytał kilka pierwszych stron darmowego e-booka - i wiedziałbyś, że duszki są infantylne, styl Ci nie podchodzi, a interpunkcja woła o pomstę. Nie trzeba było się katować czytaniem całości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie byłem zaskoczony, że to self-pub, o tym akurat wiadomo, ale ktoś, kto czyta recenzję o tym nie wie. Mnie zaskoczył brak redakcji i korekty, a także inne niedociągnięcia, których nawet przy tego typu wydaniach raczej nie ma. Najbardziej mnie zdziwił pusty grzbiet książki.

      Co do reszty - na Twojej stronie, w zakładce o książce, jest opis, ale nie ma nigdzie mowy o urban fantasy. A ja na nieszczęście dalej się nie zagłębiałem. Ale mimo wszystko - zwracam uwagę na ten fragment recenzji: "Dostałem coś, co jednak nawet od strony fantasy mogłoby być dobrą książką, ale niestety się nie udało".
      Poza tym - pamiętaj, że w tej samej zakładce na stronie widnieją słowa:

      "Jeśli historia nie przypadnie Ci do gustu, hejtuj ją do woli. Niech świat się dowie, jakiego gniota spłodziłem.

      Dla mnie najważniejsza jest odpowiedź na pytanie: czy warto pisać więcej o Tomaszu Zającu? Kto czeka na dalszy ciąg, a dla kogo to marnowanie czasu? Im więcej osób wyrazi opinię, tym lepiej".

      Więc... Czekaj. Sam prosisz o krytykę, a teraz jesteś zaskoczony, że książka się komuś nie spodobała?


      Usuń
    2. Ty tak poważnie, prawda?

      No więc najpierw olewasz wstępny research; nie chce Ci się nawet kliknąć w darmowy PDF. W efekcie sam prosisz o literaturę, której nie lubisz, nie czytasz, a więc się na niej nie znasz.

      Nie powstrzymuje Cię to przed napisaniem recenzji, która wygląda, jakbyś dobrnął tylko do drugiego rozdziału.

      Braki materiałowe maskujesz rozbudowanym czepialstwem. Na przykład, o bliżej niesprecyzowane "błędy logiczne", które tylko Ty potrafisz dostrzec.

      W dzień publikacji oznaczasz mnie na Facebooku, żebym broń boże nie przegapił Twojego dzieła. Kiedy daję znak, że zauważyłem - odpowiadasz defensywnym komentarzem, jakbym Ci od razu odbierał prawo do własnego zdania. Zasłaniasz się przy tym tak sprawnie cytatem, że nie wiadomo, czy chodziło Ci o zrobienie rzetelnej recenzji, czy o hejcik. :D

      Chłopie, nie brnij w to. Trafna i dobrze umotywowana krytyka jest dla mnie bardzo cenna - dzięki niej mogę pisać lepiej. Co Ty odstawiasz, to nie krytyka, ale fuszerka. Ja to wiem. Ty to wiesz. Ze swoim blogiem chcesz dotrzeć do inteligentnych czytelników, więc zakładaj, że i oni to widzą.

      Usuń