Recenzja dostępna również na ISSU (kliknij)
W ostatnim
czasie szukałem współczesnej polskiej prozy, która opowiadałaby o życiu młodego
pokolenia, borykającego się z problemami, przedstawionymi w jak najbardziej aktualnym
świetle. Szukałem prozy, która byłaby realna, napisana z fantazją, zawierająca
więcej prawd o życiu i gorzkiego rozczarowania niż typowe obyczajówki. Nie
pogniewałbym się za odniesienia do sztuki, kultury. W pierwszej chwili
zwróciłem uwagę na (przeczytaną już dawno temu) książkę Wojtaszczyka Kiedy zdarza się przemoc, lubię patrzeć. Niestety
rozczarowała mnie, bo chyba wymagałem od niej zbyt wiele (dlatego też nigdy nie
napisałem recenzji); dostałem jedynie garść przyjemności, zamiast całego kosza,
który zapowiadała cała ta wrzawa wokół książki. Potem natomiast natrafiłem na
informację o #YOLO Jakuba Koisza. Co
do tej książki nie miałem wygórowanych oczekiwań, zainteresował mnie opis —
skromny, ale zawierający ciekawe myśli. Ale to właśnie od niej dostałem to, czego
chciałem, czego oczekiwałem po Wojtaszczyku i czego szukam w polskiej prozie
współczesnej.
Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Musimy
mieć czego zazdrościć innym, ale jak już to dostaniemy, to nie wiadomo, co
zrobić. Spełnione marzenia są kurewsko przereklamowane*.
Na okładce
czytamy: „Dziewczyna, która chce zmienić się w kota. Chłopak uzależniony od
dopalaczy oraz seriali. Wiecznie pijana imprezowiczka szukająca miłości. I
sarkastyczny Narrator, któremu wydaje się, że wie wszystko”. I to wszystko
mamy, przedstawione w smakowitej, rozbudowanej narracyjnie formie. Formie
swoistego monologu, jakim jest cała książka. #YOLO nie ma konkretnej fabuły, jest po prostu opowiadana przez
Narratora, mówiącego ciekawie, niewpadającego w banał niby górnolotnych myśli i
nie męczącego, czego można by się w końcu spodziewać. Bo przecież ileż można
opowiadać o życiu, problemach i świecie, który wszyscy doskonale znamy? No
właśnie chyba jednak nie znamy go aż tak dobrze, a TO poznanie jest ciekawsze
niż można by się spodziewać. Książka prezentuje bowiem pewien wyolbrzymiony i
przejaskrawiony negatywny obraz młodego pokolenia (studentów, osób w wieku
mniej więcej 25 lat), który cholernie interesuje. Społeczeństwo jest tu wyraźne,
widzimy, co i jak się dzieje, co jest nie tak, lecz czyja to wina? Danej jednostki,
czy całego tłumu?
Kolejna domówka. Zaproszenie, imperatyw
uczestniczenia, niemożność odmówienia. Bo co, jeśli zostanę w domu, a melanż
okaże się melanżem roku?
Gdy słuchałem kolejny raz o tym, jak jej
ojciec, lekarz z „jakiejś rady nadzorczej”, przysiągł, że ją wydziedziczy za
styl życia, dotarło do mnie, że wszystkich nas łączy to samo: nasi starzy, w
całości lub po części, mieli na nas wyjebane.
Czyż nie tak
właśnie to wygląda? Mamy tu metaforę wszystkiego — życie w społeczeństwie jest
jednym wielkim melanżem, w którym musimy uczestniczyć, żeby w ogóle istnieć. To
jak posiadanie konta na Facebooku — nie masz, nie istniejesz. Nie używasz — nie
masz o niczym pojęcia. Oczywiście wszystko to z przymrużeniem oka, bo jest
jeszcze real, no ale jednak — jest to pewna prawda, której się nie przeskoczy.
Niektórzy próbują, jak na przykład Czarny Kot (Karolina, która postanowiła
zmienić się w kota). Jest indywidualistką, żyje w odosobnieniu, ale jak
ostatecznie kończy? Okazuje się, że mimo wszystko nie można wyrzec się świata, a
ona chyba bardzo na to liczyła.
Przemiany.
Życie i śmierć. Śmierć po przedawkowaniu. Samobójstwo, czy czysty (choć jeśli
chodzi o dragi, to może jednak brudny) przypadek? No właśnie, czy życie jest
przypadkiem, czy może zaplanowanym schematem, który wyznaczamy sobie sami? Narrator
wybiera jedną ścieżkę, Czarny Kot zupełnie odmienną, ale czyż mimo wszystko nie
pozostają w tej samej rzeczywistości, jedynie na różnych płaszczyznach? Autor
stara się opowiedzieć, jak to właściwie z tym jest, choć wiele więcej
zdradziłby ze swojego spojrzenia na świat, gdyby opowiedział ciąg dalszy
historii tych dwóch postaci. Po lekturze pozostaje bowiem pewien niedosyt, ale
przecież i tak świata nie da się określić nawet w małym stopniu, a to, co
stworzył Koisz jest jak wyjrzenie za okno — wszystko widzimy wyraźnie,
rozumiemy, co się dzieje, dostrzegamy pewne zawirowania nad pobliskimi
budynkami, ale dlaczego one powstają? Można próbować wyjaśnić, wpadając w patetyczny
banał, autor pozostawia jednak spore pole do popisu czytelnikowi, przez co ten
staje się integralną częścią opowieści. Lektura nie jest jak dostanie łopatą po
łbie — czujemy ból, ale to nasze receptory czuciowe muszą ocenić, czym oberwaliśmy.
Kunszt,
artyzm, prawdziwa sztuka.
Widziałam pogardę (...). Pogardę i wyższość.
Pogarda to najgorsze z uczuć, nienawiść jest czystsza, wiąże się z winą i karą,
ma w sobie sprawiedliwość, bo nienawidzimy zawsze za coś, ale pogarda, och,
kochaniutki, pogarda to co innego. To jak nacharać komuś w twarz i jeszcze
sobie za to pogratulować, najgorszy zestaw, mówię ci.
Cała książka
ma charakter nieco surrealistycznej opowieści, przywodzącej na myśl błąkanie
się po ciemnym, zamglonym mieście, którego nieprzychylność rozpraszają jedynie
bardzo nieliczne latarnie uliczne. Autor bardzo dobrze operuje słowem, jakby
miał już za sobą wiele tego typu opowieści, choć #YOLO to jego debiut. Narracja skacze, jest często przerywana, ale zawsze
po chwili zaczynana się na nowo — to jak rozmowa po zjaraniu, gdy mówi się o
wszystkim i o niczym, ale jednak ma się przeświadczenie, że mówi się o sprawach
wielce ważnych.
Wciąganie nosem,
picie alkoholu, seks, bójki, życie w mieście z ludźmi, którzy na drugie mają
Melanż, na trzecie Dragi, gdzie niektórzy mają natury kotów, które bardzo łatwo
rozdrażnić.
Nie brakuje
humoru, sarkazmu, ironii, którymi raczy nas Narrator. Prawda, smutek i pogarda —
dla świata i samego siebie. Czytając, na myśli przychodziły mi dwa skojarzenia.
Jeśli chodzi o styl opowiadania — Czarne
Owce (kanał na YT). Polecam obejrzeć, bo oni są nieco jak Koisz —
opowiadają w specyficzny sposób, a ich opowieści wciągają. Jeśli chodzi o obraz
świata — wielu osobom, nie tylko mi, nasunął się Taco Hemingway i jego teksty. Trójkąt warszawski, Umowa o dzieło, również Wosk.
Jeśli znacie, słuchacie, to również wiecie, o co będzie chodziło. Kiedyś wspomniałem
o tym na Facebooku, dostałem jednak po łapach, bo przecież sam autor się od
tego odcina, czego dał wyraz m.in. w wywiadzie dla Noizz.pl:
Właśnie, o co chodzi z tym Taco, bo kilku znajomych mi wskazało podobieństwo? Może chodzi o to, że mój narrator również szlaja się po mieście, próbując jednocześnie spotkać i nie spotykać swojej dawnej miłości? Może chodzi o ten dystans do otaczającego go świata? Nie wiem**.
Właśnie, o co chodzi z tym Taco, bo kilku znajomych mi wskazało podobieństwo? Może chodzi o to, że mój narrator również szlaja się po mieście, próbując jednocześnie spotkać i nie spotykać swojej dawnej miłości? Może chodzi o ten dystans do otaczającego go świata? Nie wiem**.
Mamy tu do
czynienia z prawdziwym okazem reminiscencji, kto szuka przykładu na jakieś
zajęcia, może z teorii literatury, to
już ma co opracować ;) A jeśli mowa o literaturze, to i ona znajduje swoje
miejsce w książce. Istnieją tu dwa spojrzenia na kulturę w ogóle — zarówno od wewnątrz,
wychodzące od dobrych twórców, jak i od zewnątrz, spojrzenie bohatera, który,
jasne, chętnie na coś popatrzy, poczyta, posłucha, ale w sumie alkohol i dragi
dają lepszego kopa. Sztuka to dla niego często zwykły bełkot, można pójść na
wieczorek poetycki, ale nie może zabraknąć dobrego wina i dziewczyny przy boku,
którą później trzeba zaciągnąć do łóżka. Albo lepiej — niech pójdzie z własnej
woli.
Arkadia. Jakże
prawdziwa. Bo czymże jest sztuka bez dobrego alkoholu?
Ale Arkadia
to nie schemat. #YOLO też. Nie ma tu
linearnej fabuły. Prawie w ogóle fabuły nie ma. Jest opowieść przeplatana
scenami, dialogami. Lecz to by mogło oznaczać, że bohaterowie są jedynie zwykłym
budulcem, a ich perypetie nie mają większego znaczenia w obliczu ogółu, ale
jednak człowiek się do nich przyzwyczaja. Są zbyt realni, żeby czytać o ich losach
bez chociażby jednego westchnięcia. Aczkolwiek zarazem mamy tutaj pewnego
rodzaju bohatera zbiorowego, który może dzielić się na jednostki i może istnieć
wspólnie, którego oglądamy z różnych stron jak rzeźbę, prezentującej od frontu
ładną postać, z tyłu jednak skrywającą rzeczy znacznie ciekawsze niż zwykłe
piękno.
Lajki, esemesy, komentarze, imprezy i
ruchanie… Wszystko to oznaki, że coś się, do cholery, dzieje, że serca wciąż
biją i ktoś jest po drugiej stronie. Ludzie patrzą na malutkie telefoniki,
ryzykują wypadkiem, śmiercią własną lub czyjąś po to, aby choć przez chwilę nie
czuć się samotnym.
Świecące prostokąty / Kiedyś tańczyliśmy / (...) Mogę sprawdzić wszystko w każdej chwili,
mogę sprawdzić wszystko w każdej chwili / Wszędzie świecące prostokąty / Nie
mów do mnie wyczerpałeś limit, w tym miesiącu wyczerpałeś limit***.
Książka
niestety nie jest wolna od błędów, choć raczej od strony technicznej. Literówki,
czasem kuleje interpunkcja, zauważyłem raz zły zapis dialogu, brak jakiegoś słowa,
powtórzenie tego samego. Ale na szczęście bardzo się to w oczy nie rzuca. Tekst
jest ładnie ułożony, mamy sporo światła na stronach, ładną, niestandardową
paginację. No i oczywiście bardzo dobrą okładkę (Miedzioryt Kot) autorstwa Marcina Makarewicza, za
którą bardzo duży plus (ale mały minus za przecinającą ją czerwoną wstążkę z
napisem „NOWA PROZA”. Można to było jakoś lepiej załatwić). Ogólnie całość
wygląda dobrze, a treść jest znakomita. Obraz, jaki kreuje Jakub Koisz trzeba poznać,
bo pokazuje on to, co często jest niewidoczne dla przeciętnego człowieka, żyjącego
przecież w tym samym świecie, co bohaterowie #YOLO.
Daję 9/10 i serdecznie polecam.
Na koniec,
nieco odbiegając od tematu, chciałbym zaapelować do wykładowców z literatury
najnowszej. Sam, uczestnicząc w wykładach i ćwiczeniach z tego przedmiotu na UŁ,
byłem nieco… zaskoczony, co jest tam omawiane, czytaliśmy bowiem Gretkowską,
Stasiuka, Tulli, Bieńczyka i tego typu autorów. Co prawda była też Masłowska,
Witkowski, ale to za mało. Zamiast poznawać takich autorów jak Koisz, Wojtaszczyk,
Kain, Jabłoński czy wielu innych, czytaliśmy o podwójnych łechtaczkach, Flupach z pizdy i orgazmach stereo. A
przydałoby się poznawać naprawdę dobrą i naprawdę najnowszą literaturę polską. Dlatego
apeluję — #YOLO czeka na studentów, a
studenci z pewnością czekają na #YOLO,
o czym jednak, być może, sami jeszcze nie wiedzą. Nie ulega wątpliwości, że jest
to jedna z ważniejszych książek XXI wieku traktujących o współczesnym społeczeństwie.
Koisz jest Prawdziwym Artystą, tak jak jego książka jest prawdziwą sztuką. Gdyby
tylko powieść ta została odpowiednio wypromowana… Znów mogę odnieść się do Wojtaszczyka,
który zrobił naprawdę wiele szumu, pisząc o młodym pokoleniu — chciałbym, aby
Koisz zrobił podobną furorę i żeby na jego książki czekało się z niecierpliwością.
A ja mam nadzieję, że już niedługo wyjdzie coś nowego spod jego pióra (choć w wywiadzie,
który przeprowadził z nim Karol Paciorek, powiedział, że w podobne rejony już zapuszczać
się nie będzie, a szkoda****).
Autor: Jakub Koisz
Tytuł: #YOLO
Wydawnictwo:
OVO
Miejsce i
rok wydania: Trzebnica 2016
Ilość stron:
269
Okładka: Marcin Makarewicz
Cena: 34,90 zł
Za książkę dziękuję wydawnictwu.
* Cytaty pochodzą z recenzowanej książki: Jakub Koisz, #Yolo,
Trzebnica 2016, Wydawnictwo OVO.
** Noizz.pl
** Noizz.pl
*** Taco Hemingway, Świecące prostokąty [w:] Marmur, Warszawa 2016, Asfalt Records.
**** Karol Paciorek, Jakub Koisz | KWTW wywiady odc. 4.
**** Karol Paciorek, Jakub Koisz | KWTW wywiady odc. 4.
Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń