Maciej
Kaźmierczak
Nowa
powieść Kuby Wojtaszczyka była jedną z tych pozycji, na które czekałem
najbardziej w tym roku. Po trzech poprzednich dobrych książkach, w których
autor pokazał swój niezły warsztat, styl i gamę pomysłów, oczekiwałem
zwielokrotnionej kumulacji każdego z tych elementów. Choć Wojtaszczyk potrafi
naprawdę dobrze pisać, jego poprzednie dzieła nie zdawały się być dopracowane
na tyle, na ile to było możliwe. Dlatego miałem nadzieję, że Słońce narodu będzie satysfakcjonującą
kondensacją tego wszystkiego, co autor dotychczas pokazywał nam
fragmentarycznie. Czy więc czekanie się opłaciło?
Powieść
niebezpiecznie naruszająca narodowe mity!
Koniec
lat siedemdziesiątych XX wieku. Na warszawskim Muranowie mieszka rodzina
Małeckich.
Wybór
Karola Wojtyły na Ojca Świętego staje się momentem zwrotnym w życiu Renaty,
która na co dzień pracuje w Bibliotece Narodowej. Jej uwielbienie papieża nie
jest czysto religijne – z czasem nabiera miłosnego zabarwienia. Kobieta powoli
zamyka się w swoim świecie i zatraca w wyimaginowanym uczuciu.
Gustaw,
mąż Renaty, który jest projektantem w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego,
skrywa pewną tajemnicę. Gdy w trakcie odwiedzin w rodzinnym domu odnajduje
wiszącą u sufitu matkę, obwinia siebie za śmierć Rozalii. Gustaw zaczyna
przypominać sobie dziwne fragmenty dzieciństwa i szuka prawdziwej tożsamości.
Syn
Małeckich studiuje historię, jednak jego pasją jest muzyka, dlatego razem z
dziewczyną Elą przygotowuje się do konkursu wokalnego w Polskim Radiu. Paweł w
trakcie przesłuchań nie radzi sobie z tremą i jego występ kończy się porażką.
Aby wyciągnąć syna z marazmu, Gustaw załatwia mu pracę kaowca w Hucie Warszawa.
Chłopak nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości – chorobliwa zazdrość i
niska samoocena pchają do dramatycznych czynów.
Słońce narodu to
prezentacja dwóch (a w niektórych momentach trzech) pokoleń ludzi, którzy się
ze sobą nie zgadzają. Stosunkowo niedawno skończyła się wojna, ładu wciąż brak,
skąd więc czerpać nie tylko nadzieję na lepsze jutro, ale i siłę do wspierania zarówno
samego siebie, jak i męża/żony oraz dziecka? Słońce narodu pokazuje rozdarcie, jakie poszerza się między
pokoleniem, które przeżyło wojnę, a tym, które urodziło się w pozornie
spokojnych latach. Paweł, syn Małeckich, próbuje się wybić, ale brak mu
talentu. Nie ma wsparcia od rodziców, lecz nie potrzebuje go, bo Gustaw i
Renata tak bardzo odbiegają od jego mentalności, że wszelka ich pomoc i tak
zakończyłaby się fiaskiem. Oni sami nie mogą pogodzić się z duchami własnej
przeszłości. Szczególnie Gustaw, który majaczy na jawie, podupada na zdrowiu,
błądzi we własnym umyśle, szukając odpowiedzi na pytania, których nikt nie może
(albo nie chce) mu udzielić. Renata zatraca się natomiast we własnych obawach o
świat i zadurza w obrazie Jana Pawła II w telewizorze. Zaniedbuje męża i syna.
Pozostawia ich na pastwę groźnego świata i własnych zgubnych myśli.
Wspomnienia są jak pasożyty,
które rosną i się rozmnażają, kolejne znowu rodzą się i są rodzone, mają własną
konstrukcję w zhierarchizowanym świecie. Konsumują mózg (...) blokując funkcje
życiowe, powodują atrofie realnego świata na rzecz rozkwitu siebie samych,
reminiscencyjnych migotań.
Miała
to być obrazoburcza powieść o kobiecie zakochanej w papieżu (przynajmniej takie
wrażenie odniosłem, widząc reklamy tej książki), tymczasem podobnych elementów
jest najmniej, a jeśli już się pojawiają, to gdzieś bardziej w tle, gdy na
pierwszy plan wysuwa się historia Gustawa. I to właśnie ona zdaje się być
trzonem powieści, niemniej jak najbardziej satysfakcjonującym.
Konflikt
pokoleniowy to motyw stary jak świat, Wojtaszczykowi udało się go jednak
opowiedzieć na nowo. Choć na znanym fundamencie, to jednak ze znakomitym wnętrzem — szczegółowym i
dopracowanym.
To
chyba dobry moment na zdradzenie, że tak — nowa powieść Kuby Wojtaszczyka jest
tym, na co czekałem. Jest kumulacją jego znakomitego warsztatu, stylu i
genialnych pomysłów, które nie są przerysowane, ale rzeczywiste, ale przy tym
zaskakujące i wciągające. O ile wcześniejsze teksty autora zdawały się być
płytkie i nieskonkretyzowane, to Słońce
narodu zaskakuje szczegółowością tła, dokładnością opisu scen i wyczuciem
językowym każdej z kwestii. Czytelnik zostaje wrzucony w świat, który jawi się
niby świat odbierany naocznie, a nie odkrywany za pomocą słów. Choć widzimy
głównie szarość betonu i biel śniegu, to są one na tyle wyraziste, że niemal
namacalne. Autor doskonale opowiedział przeszłą rzeczywistość i przedstawił
kolejne sceny. Trzeba jednak przyznać, że niekiedy płynność opowiadania
sprawia, że nie do końca wiadomo, kogo aktualnie historia jest opowiadania — w
szczególności poprzez nie do końca skonkretyzowaną formę występowania
separatorów tekstu, które raz jedynie dzielą historię jednego bohatera, a raz
sprowadzają do kolejnej postaci, bez wyraźnego o tym poinformowania. Niemniej
otoczenie każdego z bohaterów jest na tyle charakterystyczne, że po pewnym
czasie można po prostu wyczuć, o kogo tym razem chodzi.
Wkłada miniówkę do cienkiego
swetra. Na stopach kapcie. W kuchni kapusta z grochem, pierogi z grzybami,
barszcz z uszkami i makowiec. Więcej nie miała ani czasu, ani ochoty
przyrządzać. W tym roku zupełnie zbojkotowała stanie w kolejkach. Przed chwilą
wysłała Gustawa po karpia, doskonale wiedząc, że nawet jeśli chciałby, to już
go nie znajdzie. Ale i tak nie chce, przecież nie zabije ryby. Jak co roku
spaceruje wokół osiedla, odliczając minuty, na które zostaje przez nią skazany.
Z kolei Renata udaje, że zapomniała załatwić opłatek. Nie ma pojęcia, czego
mogłaby życzyć własnej rodzinie.
Bohaterowie
zadowalają nie mniej. Są wyraziści, charakterystyczni, emocje wyrażający
dobitnie, ale adekwatnie do każdej sytuacji. Choć język, którym się posługują,
zdaje się niekiedy zbyt literacki, a za mało potoczny, to jednak bohaterowie mówią
w sposób, który bez specjalnego rozciągana wyczerpuje temat na bazie
konkretnych komentarzy i ciętych ripost. Ich sposób mówienia pasuje to stylu
narracji. Nie wyróżnia się na tle całego tekstu aż tak bardzo, jak powinien.
Wtapia się w ten co prawda swobodny, ale zbyt wysoki, jak na niektóre
wypowiedzi styl.
Niemniej
z drugiej strony buduje to pewną spójną całość, która w każdy calu zmusza do
uważnej i refleksyjnej lektury. Przy czym też nie wszystko wybrzmiewa z równą
mocą. Niektóre kwestie i sceny zostają wyczerpane, niektóre natomiast pozostawiają niedomówienia, wytwarzają luki,
których samodzielne niewypełnienie — niedopowiedzenie — może zaburzyć harmonię
całej opowieści. Jest to co prawda pewna oczywistość, którą charakteryzuje się
ambitna literatura, jednak należy zauważyć, że coraz mniej pozycji daje
czytelnikowi pole manewru, obawiając się o zrozumienie dla tekstu. Wojtaszczyk
jednak nie sprowadza go do poziomu zupełnej bezpośredniości, za co można
jedynie dziękować.
Co
więcej — autor mówiąc o przyziemności wprowadza czytelnika na poziom
metafizyczny. Nieco groteskowy i absurdalny, ale jednak zatrważająco
tajemniczy. Mam tu na myśli niespotykaną historię Gustawa, który charakteryzuje się pewną nadprzyrodzoną zdolnością spoglądania w nieznaną przeszłość bądź do świata
równoległego. Gustaw bowiem próbuje odnaleźć swoją prawdziwą tożsamość, dociera
przy tym do zakamarków pamięci, które wywołują u niego konsternację — oto
wspomnienia nie zgadzają się z rzeczywistością. Bohater zaczyna błądzić między
jawą a snem, próbując odnaleźć samego siebie w którymś ze światów, tymczasem
odnajduje możliwy obraz samego siebie z młodości. Tym samym zbudował silne
skojarzenie z postacią ojca ze Sklepów
Cynamonowych, którego synem w tym przypadku jest też on sam. Obaj błąkają
się po świecie rzeczywistym i nierzeczywistym, nie mogąc odnaleźć sensu,
zatapiają w szarości, z codzienności kreując niecodzienność.
— Jezu, żebyś chociaż zachorował
na jakąś romantyczną chorobę. Albo choćby na raka, wtedy wiadomo byłoby, że
umrzesz, a tak to z tobą nie wiadomo, co począć.
Dlatego
właśnie historia Gustawa wydaje się najciekawsza. O ile czeka się na kolejne
wyznania i wybryki buntującego się Pawła, obrazoburcze przemyślenia Renaty, o
tyle głowa rodziny, zepchnięta przez żonę i samego siebie na margines, buduje
główne napięcie i sprawia, że lektura Słońca
narodu przynosi niestandardowe doznania. Oczekiwałem ich od historii
zakochanej w papieżu Renaty, jednak było ich zbyt mało, aby osiągnąć podobny
efekt, przy czym w ostatecznym połączeniu wszystkich wątków powstała historia
wyjątkowa i zapadająca w pamięć. Jednocześnie należy zauważyć, że sama postać
Renaty jest wielowymiarowa i ambiwalentna, prezentująca wachlarz zachowań — od
nienawiści do rodziny i jej odrzucenia do troski o nią. Renata i jej syn są
postaciami nieprzewidywalnymi, impulsywnymi i zachowującymi się
niespodziewanie. Obok więc opisów zapadania się w siebie Gustawa dostajemy
ciosy od Renaty i obserwujemy upadki Pawła, który sam również potrafi wymierzać
solidne razy pięścią i słowem.
Słońce narodu jest
niezwykłą, wciągającą powieścią, której daję 9/10. Kuba Wojtaszczyk pokazał, na co go stać, pokazał, jak
dobrym twórcą jest i nie pozostaje nic innego, niż z jeszcze większą
niecierpliwością czekać na kolejne książki.
Na
szczególną uwagę zasługuje również oprawa graficzna powieści, stworzona przez
Rafała Kucharczuka. Okładka jest wręcz zachwycająca, doskonale się prezentuje i
stanowi idealną oprawę dla tej ambitnej powieści.
Za tę książkę Kubie Wojtaszczykowi, Rafałowi Kucharczykowi i
całemu zespołowi wydawnictwa Świat Książki należą się szczere brawa.
Autor:
Kuba Wojtaszczyk
Tytuł:
Słońce narodu
Wydawnictwo:
Świat Książki
Miejsce
i rok wydania: Warszawa 2018
Ilość
stron: 378
Autor
okładki: Rafał Kucharczuk
Cena:
34,90 zł
Za książkę dziękuję wydawnictwu
Kuba
Wojtaszczyk – rocznik '86, pisarz, kulturoznawca, absolwent Gender Studies UAM.
Publikował m.in. w „G'rls Room”, „enter the ROOM”, „Czasie Kultury”, „Lampie”,
portalu Kultura u Podstaw, antologii „Nowe Marzy” 10. Międzynarodowego
Festiwalu Opowiadania. Autor Portretu trumiennego (2014), Kiedy zdarza się
przemoc, lubię patrzeć (2016) i Dlaczego nikt nie wspomina psów z Titanica?
(2017). Tłumaczony na niemiecki, węgierski i ukraiński. Stypendysta Prezydent
m. st. Warszawy, Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz
Międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz