sobota, 9 czerwca 2018

JAK POKOCHAŁAM PAPIEŻA | Recenzja „Słońca narodu” Kuby Wojtaszczyka


Maciej Kaźmierczak



Nowa powieść Kuby Wojtaszczyka była jedną z tych pozycji, na które czekałem najbardziej w tym roku. Po trzech poprzednich dobrych książkach, w których autor pokazał swój niezły warsztat, styl i gamę pomysłów, oczekiwałem zwielokrotnionej kumulacji każdego z tych elementów. Choć Wojtaszczyk potrafi naprawdę dobrze pisać, jego poprzednie dzieła nie zdawały się być dopracowane na tyle, na ile to było możliwe. Dlatego miałem nadzieję, że Słońce narodu będzie satysfakcjonującą kondensacją tego wszystkiego, co autor dotychczas pokazywał nam fragmentarycznie. Czy więc czekanie się opłaciło?


Powieść niebezpiecznie naruszająca narodowe mity!
Koniec lat siedemdziesiątych XX wieku. Na warszawskim Muranowie mieszka rodzina Małeckich.
Wybór Karola Wojtyły na Ojca Świętego staje się momentem zwrotnym w życiu Renaty, która na co dzień pracuje w Bibliotece Narodowej. Jej uwielbienie papieża nie jest czysto religijne – z czasem nabiera miłosnego zabarwienia. Kobieta powoli zamyka się w swoim świecie i zatraca w wyimaginowanym uczuciu.
Gustaw, mąż Renaty, który jest projektantem w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego, skrywa pewną tajemnicę. Gdy w trakcie odwiedzin w rodzinnym domu odnajduje wiszącą u sufitu matkę, obwinia siebie za śmierć Rozalii. Gustaw zaczyna przypominać sobie dziwne fragmenty dzieciństwa i szuka prawdziwej tożsamości.
Syn Małeckich studiuje historię, jednak jego pasją jest muzyka, dlatego razem z dziewczyną Elą przygotowuje się do konkursu wokalnego w Polskim Radiu. Paweł w trakcie przesłuchań nie radzi sobie z tremą i jego występ kończy się porażką. Aby wyciągnąć syna z marazmu, Gustaw załatwia mu pracę kaowca w Hucie Warszawa. Chłopak nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości – chorobliwa zazdrość i niska samoocena pchają do dramatycznych czynów.

Słońce narodu to prezentacja dwóch (a w niektórych momentach trzech) pokoleń ludzi, którzy się ze sobą nie zgadzają. Stosunkowo niedawno skończyła się wojna, ładu wciąż brak, skąd więc czerpać nie tylko nadzieję na lepsze jutro, ale i siłę do wspierania zarówno samego siebie, jak i męża/żony oraz dziecka? Słońce narodu pokazuje rozdarcie, jakie poszerza się między pokoleniem, które przeżyło wojnę, a tym, które urodziło się w pozornie spokojnych latach. Paweł, syn Małeckich, próbuje się wybić, ale brak mu talentu. Nie ma wsparcia od rodziców, lecz nie potrzebuje go, bo Gustaw i Renata tak bardzo odbiegają od jego mentalności, że wszelka ich pomoc i tak zakończyłaby się fiaskiem. Oni sami nie mogą pogodzić się z duchami własnej przeszłości. Szczególnie Gustaw, który majaczy na jawie, podupada na zdrowiu, błądzi we własnym umyśle, szukając odpowiedzi na pytania, których nikt nie może (albo nie chce) mu udzielić. Renata zatraca się natomiast we własnych obawach o świat i zadurza w obrazie Jana Pawła II w telewizorze. Zaniedbuje męża i syna. Pozostawia ich na pastwę groźnego świata i własnych zgubnych myśli.

Wspomnienia są jak pasożyty, które rosną i się rozmnażają, kolejne znowu rodzą się i są rodzone, mają własną konstrukcję w zhierarchizowanym świecie. Konsumują mózg (...) blokując funkcje życiowe, powodują atrofie realnego świata na rzecz rozkwitu siebie samych, reminiscencyjnych migotań.

Miała to być obrazoburcza powieść o kobiecie zakochanej w papieżu (przynajmniej takie wrażenie odniosłem, widząc reklamy tej książki), tymczasem podobnych elementów jest najmniej, a jeśli już się pojawiają, to gdzieś bardziej w tle, gdy na pierwszy plan wysuwa się historia Gustawa. I to właśnie ona zdaje się być trzonem powieści, niemniej jak najbardziej satysfakcjonującym.

Konflikt pokoleniowy to motyw stary jak świat, Wojtaszczykowi udało się go jednak opowiedzieć na nowo. Choć na znanym fundamencie, to jednak ze znakomitym wnętrzem — szczegółowym i dopracowanym.
To chyba dobry moment na zdradzenie, że tak — nowa powieść Kuby Wojtaszczyka jest tym, na co czekałem. Jest kumulacją jego znakomitego warsztatu, stylu i genialnych pomysłów, które nie są przerysowane, ale rzeczywiste, ale przy tym zaskakujące i wciągające. O ile wcześniejsze teksty autora zdawały się być płytkie i nieskonkretyzowane, to Słońce narodu zaskakuje szczegółowością tła, dokładnością opisu scen i wyczuciem językowym każdej z kwestii. Czytelnik zostaje wrzucony w świat, który jawi się niby świat odbierany naocznie, a nie odkrywany za pomocą słów. Choć widzimy głównie szarość betonu i biel śniegu, to są one na tyle wyraziste, że niemal namacalne. Autor doskonale opowiedział przeszłą rzeczywistość i przedstawił kolejne sceny. Trzeba jednak przyznać, że niekiedy płynność opowiadania sprawia, że nie do końca wiadomo, kogo aktualnie historia jest opowiadania — w szczególności poprzez nie do końca skonkretyzowaną formę występowania separatorów tekstu, które raz jedynie dzielą historię jednego bohatera, a raz sprowadzają do kolejnej postaci, bez wyraźnego o tym poinformowania. Niemniej otoczenie każdego z bohaterów jest na tyle charakterystyczne, że po pewnym czasie można po prostu wyczuć, o kogo tym razem chodzi.

Wkłada miniówkę do cienkiego swetra. Na stopach kapcie. W kuchni kapusta z grochem, pierogi z grzybami, barszcz z uszkami i makowiec. Więcej nie miała ani czasu, ani ochoty przyrządzać. W tym roku zupełnie zbojkotowała stanie w kolejkach. Przed chwilą wysłała Gustawa po karpia, doskonale wiedząc, że nawet jeśli chciałby, to już go nie znajdzie. Ale i tak nie chce, przecież nie zabije ryby. Jak co roku spaceruje wokół osiedla, odliczając minuty, na które zostaje przez nią skazany. Z kolei Renata udaje, że zapomniała załatwić opłatek. Nie ma pojęcia, czego mogłaby życzyć własnej rodzinie.

Bohaterowie zadowalają nie mniej. Są wyraziści, charakterystyczni, emocje wyrażający dobitnie, ale adekwatnie do każdej sytuacji. Choć język, którym się posługują, zdaje się niekiedy zbyt literacki, a za mało potoczny, to jednak bohaterowie mówią w sposób, który bez specjalnego rozciągana wyczerpuje temat na bazie konkretnych komentarzy i ciętych ripost. Ich sposób mówienia pasuje to stylu narracji. Nie wyróżnia się na tle całego tekstu aż tak bardzo, jak powinien. Wtapia się w ten co prawda swobodny, ale zbyt wysoki, jak na niektóre wypowiedzi styl.
Niemniej z drugiej strony buduje to pewną spójną całość, która w każdy calu zmusza do uważnej i refleksyjnej lektury. Przy czym też nie wszystko wybrzmiewa z równą mocą. Niektóre kwestie i sceny zostają wyczerpane, niektóre natomiast pozostawiają niedomówienia, wytwarzają luki, których samodzielne niewypełnienie — niedopowiedzenie — może zaburzyć harmonię całej opowieści. Jest to co prawda pewna oczywistość, którą charakteryzuje się ambitna literatura, jednak należy zauważyć, że coraz mniej pozycji daje czytelnikowi pole manewru, obawiając się o zrozumienie dla tekstu. Wojtaszczyk jednak nie sprowadza go do poziomu zupełnej bezpośredniości, za co można jedynie dziękować.
Co więcej — autor mówiąc o przyziemności wprowadza czytelnika na poziom metafizyczny. Nieco groteskowy i absurdalny, ale jednak zatrważająco tajemniczy. Mam tu na myśli niespotykaną historię Gustawa, który charakteryzuje się pewną nadprzyrodzoną zdolnością spoglądania w nieznaną przeszłość bądź do świata równoległego. Gustaw bowiem próbuje odnaleźć swoją prawdziwą tożsamość, dociera przy tym do zakamarków pamięci, które wywołują u niego konsternację — oto wspomnienia nie zgadzają się z rzeczywistością. Bohater zaczyna błądzić między jawą a snem, próbując odnaleźć samego siebie w którymś ze światów, tymczasem odnajduje możliwy obraz samego siebie z młodości. Tym samym zbudował silne skojarzenie z postacią ojca ze Sklepów Cynamonowych, którego synem w tym przypadku jest też on sam. Obaj błąkają się po świecie rzeczywistym i nierzeczywistym, nie mogąc odnaleźć sensu, zatapiają w szarości, z codzienności kreując niecodzienność.

— Jezu, żebyś chociaż zachorował na jakąś romantyczną chorobę. Albo choćby na raka, wtedy wiadomo byłoby, że umrzesz, a tak to z tobą nie wiadomo, co począć.

Dlatego właśnie historia Gustawa wydaje się najciekawsza. O ile czeka się na kolejne wyznania i wybryki buntującego się Pawła, obrazoburcze przemyślenia Renaty, o tyle głowa rodziny, zepchnięta przez żonę i samego siebie na margines, buduje główne napięcie i sprawia, że lektura Słońca narodu przynosi niestandardowe doznania. Oczekiwałem ich od historii zakochanej w papieżu Renaty, jednak było ich zbyt mało, aby osiągnąć podobny efekt, przy czym w ostatecznym połączeniu wszystkich wątków powstała historia wyjątkowa i zapadająca w pamięć. Jednocześnie należy zauważyć, że sama postać Renaty jest wielowymiarowa i ambiwalentna, prezentująca wachlarz zachowań — od nienawiści do rodziny i jej odrzucenia do troski o nią. Renata i jej syn są postaciami nieprzewidywalnymi, impulsywnymi i zachowującymi się niespodziewanie. Obok więc opisów zapadania się w siebie Gustawa dostajemy ciosy od Renaty i obserwujemy upadki Pawła, który sam również potrafi wymierzać solidne razy pięścią i słowem.  

Słońce narodu jest niezwykłą, wciągającą powieścią, której daję 9/10. Kuba Wojtaszczyk pokazał, na co go stać, pokazał, jak dobrym twórcą jest i nie pozostaje nic innego, niż z jeszcze większą niecierpliwością czekać na kolejne książki.

Na szczególną uwagę zasługuje również oprawa graficzna powieści, stworzona przez Rafała Kucharczuka. Okładka jest wręcz zachwycająca, doskonale się prezentuje i stanowi idealną oprawę dla tej ambitnej powieści.
Za tę książkę Kubie Wojtaszczykowi, Rafałowi Kucharczykowi i całemu zespołowi wydawnictwa Świat Książki należą się szczere brawa. 




Autor: Kuba Wojtaszczyk
Tytuł: Słońce narodu
Wydawnictwo: Świat Książki
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2018
Ilość stron: 378
Autor okładki: Rafał Kucharczuk
Cena: 34,90 zł

Za książkę dziękuję wydawnictwu





Kuba Wojtaszczyk – rocznik '86, pisarz, kulturoznawca, absolwent Gender Studies UAM. Publikował m.in. w „G'rls Room”, „enter the ROOM”, „Czasie Kultury”, „Lampie”, portalu Kultura u Podstaw, antologii „Nowe Marzy” 10. Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania. Autor Portretu trumiennego (2014), Kiedy zdarza się przemoc, lubię patrzeć (2016) i Dlaczego nikt nie wspomina psów z Titanica? (2017). Tłumaczony na niemiecki, węgierski i ukraiński. Stypendysta Prezydent m. st. Warszawy, Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego."


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz