wtorek, 4 lipca 2017

TEMAT NA PIERWSZĄ STRONĘ | Recenzja ostatniej powieści Umberto Eco

Maciej Kaźmierczak



Umberto Eco istnieje w czytelniczej świadomości przede wszystkim jako autor niemalże klasycznej już powieści Imię róży, będącej jego książką debiutancką i zarazem najbardziej rozpoznawalną. Poważną i wymagającą. Nie ulega jednak wątpliwości, że Eco potrafi poruszać nie tylko tematy ważkie, ale też kreować opowieści, które należałoby przyjmować mniej dosłownie, czy wręcz z przymrużeniem oka. Taki też jest Temat na pierwszą stronę (Numero zero), wydany w 2015 roku, niedługo przed śmiercią autora.
Książka ta opowiada o Panu Colonna, człowieku, którego można by nazwać nieudacznikiem. Jest to pięćdziesięciolatek, który mimo starań nie ma na swoim koncie żadnych znaczących dokonań. Jednak w pewien sposób docenia go niejaki Simei — proponuje mu świadkowanie tworzenia nowego dziennika pt. „Jutro”, czego efektem miałoby być napisanie przez Colonna bestsellerowej powieści, opisującej kreację gazety i wszelkie prace z nią związane (przy czym ostatecznie to Simei figurowałby jako autor książki. Colonna miałby być swoistym ghostwriterem, aczkolwiek sowicie wynagrodzonym). Okazuje się jednak, że wspomniany dziennik (którego redaktorzy mieli tworzyć wyłącznie numery zerowe, prezentacyjne) był sztuczką, próbą wpłynięcia przez bliżej nieokreślonego Prezesa — twórcę całego przedsięwzięcia — na elity, w których szeregi chciał wstąpić.
Colonna decyduje się przyjąć propozycję. Został dowartościowany i zaproponowano mu wysoką pensję na czas tworzenia dziennika i książki. Jako „człowiek bez właściwości” zwyczajnie nie mógł się nie zgodzić. Staje się więc zastępcą Simeia, redaktora naczelnego, poznaje zatrudnioną grupę dziennikarzy, gdzie największe znaczenie mają dwie postaci — Braggadocio, dziennikarz śledczy, wokół którego skupiać się będzie dalszy ciąg opowieści, i Maia, młoda kobieta zadająca głupie pytania, mająca zajmować się dla gazety horoskopami; orbitująca coraz częściej wokół Colonna, żeby w końcu zawiązać z nim bliższą znajomość.
Gazeta ma pisać o sprawach poważnych, jednocześnie z pewnym wyprzedzeniem, publikując nie rzetelne artykuły, a domysły na tematy, które mogłyby zaskoczyć. Ostatecznie jednak cel dziennika zostaje odsunięty na bok, a fabułę przejmuje raczej nie priorytetowe dla gazety śledztwo, mające zdemaskować i ujawnić ukrywane do tej pory karty z historii Włoch. Śledczy Braggadocio idzie bowiem tropem domniemań, jakoby Mussolini miał sobowtóra, który przejął na siebie karę śmierci, w czasie gdy prawdziwy duce pozostał przy życiu i wyemigrował do Argentyny. Dociera do hipotez o zabójstwie Jana Pawła I, afer watykańskich banków, w co zamieszane mają być prawicowa organizacja, loża masońska, mafia, CIA i Watykan.
Hipotezy śledczego wydają się być nietrafne, jednak rozwój wydarzeń pokazuje, że mógł on mieć rację w którejś ze spraw. Dodatkowo we wszystko zostaje wmieszany Colonna, bowiem Braggadocio nie potrafił skrywać swoich domniemań i musiał się z ghostwriterem nimi podzielić. W ten sposób zawiązuje się główny wątek powieści, będący też motorem dla poczynań głównego bohatera. Autor wykreował zręczną intrygę, która dzieje się na dwóch płaszczyznach — w jedną jest zamieszany sam główny bohater, druga natomiast stanowi tło dla powstającego dziennika, gdzie jego rozwój przeplatał się z rozwojem dociekań Braggadocia. Pomijając fakt, że samo tworzenie gazety zostało zepchnięte na drugi plan, to również domyślna powaga, której można się było spodziewać, zostaje zastąpiona groteską i ironią, co spaja całość, wydającą się nie do końca ciekawą, bo z każdą stroną oddalającą się od wątku głównego. Dlatego też widać tu kunszt twórczy Eco — wykreował on dwie równoległe fabuły, a przestrzeń między nimi wypełnił sarkazmem, fabularnymi kłamstwami i dynamizmem, co zmusza czytelnika do lepszego przyjrzenia się, o czym właściwie jest ta opowieść — poza thrillerem z elementami romansowymi.
Ostatecznie jednak dokładnie widać, o czym jest Temat na pierwszą stronę — o przekłamaniach i grach pozorów, przy czym przyzwoitość i uczciwość zostaje często zastępowana przez ludzką zachłanność i próby wykorzystywania innych dla własnych niecnych czynów, czego symbolem może być sama chęć „utworzenia” dziennika przez tajemniczego Prezesa, bynajmniej nie martwiącego się o losy ludzi dla niego pracujących (co prawda rozwiązanie akcji mogłoby wskazywać na zupełnie inny jego obraz, jednak każdy fragment tej książki należy czytać uważnie, a wtedy zobaczy się, że nawet mimo pozornego zmartwienia Prezesa w obliczu niepowodzenia, jest on człowiekiem bez skrupułów). 
W powieści tej drugi plan sam w sobie jest przesycony ironią i groteską. Dziennikarze mają tworzyć na łamach gazety domysły, które w pewien podprogowy sposób będą nazywane faktami (a przynajmniej tak je czytelnik ma odebrać). Ma ona za zadanie manipulować odbiorcą i mistyfikować w sposób ukryty, ale inteligentny, tak, aby przekazywać nieprawdziwe informację, ale bez ewentualnych negatywnych konsekwencji. Wszelkie reguły tworzy Simei, który chce nie tylko naśladować inne gazety, ale i być o krok przed nimi. Kreuje się w ten sposób swoisty obraz mediów — nieuczciwych, wykorzystujących niecne konfabulacje i naiwność czytelników. Można by więc sądzić, że mamy tu ocenę ówczesnych mediów, jednak ukrytą w taki sam sposób, w jaki one ukrywają prawdę czy też kłamstwo, w zależności, co jest im potrzebne. Rzeczywiście, podobnie jest tutaj — na front wysuwają się inne sytuacje i opinie, w czasie gdy prawdziwe intencje są albo ukryte, albo zatajone, co dla uważnego czytelnika jest kolejnym komunikatem, mającym zwrócić jego uwagę i wzmóc czujność w odbiorze reszty tekstu. Czy jednak mimo wszystko krytyka mediów nie jest opinią wtórną, bo w żaden sposób nowatorską?
Należy zauważyć, że to nie jest główny motyw powieści, będącej mozaiką pomysłów, bo jednocześnie obok standardowej krytyki mamy tutaj krytykę odwróconą. Eco cofnął nas do 1992 roku, do okresu przed erą telefonów komórkowych i komputerów (co autor sprawnie podkreśla), więc mamy do czynienia ze społeczeństwem zależnym od mediów tradycyjnych. Próba wykreowania dziennika serwującego domysły, wyprzedzającego rzeczywistość, jawi się jako krytyka i spojrzenie nie na same źródła informacji, ale ich odbiorców, którzy są w pewien sposób nieczuli na aktualne sposoby ich przekazywania. Temat na pierwszą stronę to również — jeżeli nie przede wszystkim — opinia o świadomości ludzi jako adresatów, niby uodpornionych na sensacje, o ludziach, którzy słysząc o kolejnym oszustwie, jedynie kiwają głową, wzruszają ramionami i idą dalej, jakby nic się nie stało, jakby nic ich nie dotyczyło. Simei chce stworzyć coś, co by ich poruszyło, ale to tylko fikcja Prezesa. Jaki jest więc wniosek? Ówcześni Włosi byli niewrażliwi na to, co się działo wokół nich? Jedynie wybiórczo akceptowali przekazy — tylko te, które chcieli — jednocześnie wpadając w pułapki zastawiane przez gazety, piszące bezpośrednio pod gusta czytelników?
Eco sam zastawia na nas pułapki. Wplata jedną historię w drugą, stawia odważne tezy, domniemania zamienia w fakty, inteligentnie prowokuje i buduje pewną dezinformację za pomocą prezentowania różnych stanowisk fabularnych, mających nas od siebie odwodzić — abyśmy wybrali, co tak naprawdę jest dla nas ważne. I jednocześnie — zmusza nas do zastanowienia się, czym właściwie jest „Jutro” i czy ta gazeta ma jakiekolwiek znaczenia. Jeżeli czytelnik uwierzył, że to ona jest tu głównym tematem, to wpadł już w pierwszą pułapkę autora.

Z pewnością żyjemy w czasach informacji nieprawdziwych, uznawanych zarówno przez media jak i odbiorców za fakty, w które skłonni jesteśmy ślepo wierzyć. Internet, telewizja — to inne odzwierciedlenia „Jutra”, które manipulują nami i próbują przewidywać, do czego dąży świat, jednocześnie nie potwierdzając tego w żaden sposób; snują domysły i wiedzą, że ludzie w nie uwierzą. Kłamstwa stają się różnorodne, a prawda obligatoryjna i niepewna. Kłamstwa są ciekawsze, a prawda faktami, które nie zawsze muszą zachęcać do ich poznania.
Temat na pierwszą stronę jest powieścią niezwykle inteligentną i ponadczasową. Dopóki media będą próbowały manipulować i kreować własne rzeczywistości, dopóty my, jako odbiorcy, będziemy żyć w wiecznej niepewności i zastanawiać się, czy to, co właśnie przeczytaliśmy, jest autentyczne, czy jedynie smacznie przedstawione. Powieść ta czyni z nas uczestników czytelniczej gry, a przez to zauważa zagrożenie, przestrzega przed nim i apeluje o uwagę. Lecz któż by mógł w tej kwestii zmienić cokolwiek?… Eco albo rzeczywiście chciał tego spróbować, albo była to dla niego zwykła forma zabawy z nową jakością fabularną, nie ma jednak wątpliwości co do tego, że zrobił to w sposób kunsztowny i błyskotliwy.







Autor: Umberto Eco
Tytuł: Temat na pierwszą stronę
Tytuł oryginalny: Numero zero
Wydawnictwo: Noir Sur Blanc
Rok wydania: 2015
Ilość stron: 160
Cena okładkowa: 35.00 zł



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz